Pojawiam się dosłownie na moment witając serdecznie nowe obserwatorki oraz dziękując wszystkim biorącym udział w candy i wszystkich, którzy właśnie czytają moje majowe wypociny by za moment ponownie zniknąć w świecie czarnych paznokci, powyciąganych t-shirtów i braku dostępu do alternatywnych źródeł zbijania problemów, czyli komputerów, blogów, poczt i pozostałych wedle uznania.
Oto stolik kawowy, który marzył mi się
od dawna, czyli szorstki, bury i poorany a to, dlatego, że znaleziony
pod toną węgla w lochach naszej szorstkiej i rustykalnej ruderki
oczywiście w
postaci desek, które po euforycznym wydobyciu przez małżonka i
nieśmiałej propozycji, że może by tak biurko, które szybko rozwiałam tym
bardziej, że na biurko i tak by nie starczyło stały się tymże
stolikiem kawowym.
Metody, które przyczyniły się do jego powstania były adekwatne do wyglądu, bo hurtowo wyciosane zostały cztery toporne nogi, zbity wypasiony blat i bez żadnych ozdóbek i zbędnej czułości rzucono nań odrobinę lakieru, a ponieważ ten ciemny kolor deski przechwyciły leżąc kilkadziesiąt lat pod kupą węgla i zgodnie z teorią Darwina dostosowując się do środowiska, jednak w tych warunkach każdy by się dostosował, więc zaoszczędziliśmy sobie czasu na zastanawianie się, jaki mu wybrać kolor. Jest to niewątpliwe waga ciężka w swojej kategorii i zdecydowanie lepiej go obejść niż przesunąć, co jest sporym minusem, ale nie będę za dużo wymagać od marzeń znalezionych pod toną węgla.
Stolik w dwóch stylizacjach: lekko naukowej oraz statutowo mu przypisanej,
czyli do kawy.
Rustykalna kartka szorstka i zgrzebna najbardziej jak się dało.
Kawałek przemalowanej wikliny, z którą nie wiadomo było, co począć, do czego użyć, czy może wyrzucić. Teraz dalej nie wiadomo, co z nią począć, do czego użyć czy może wyrzucić, ale chwilowo przemalowanie jej cieszy oko w każdym razie moje.
Sprostowanie kolorystyczne, co do mebla z wpisu. Nie wiem czemu zdjęcia tego mebla wyszły mi białe. w rzeczywistości prezentuje się on w takim kolorze.