niedziela, 29 czerwca 2014

O mojej nieco zagubionej kobiecości




Ponieważ sądzę, że po ostatnim moim poście można by wygenerować hasło - kobiety do szpachli albo - kobiety do papieru ściernego na dokładkę kobiety permanentnie nafaszerowanej medykamentami to, aby dłużej nie podtrzymywać wizerunku zniewolonej przez pasję z ociekającym make-upem, dłutem w dłoni oraz wzrokiem omamionym przez suplementy starałam się stanąć na wyżynach swojej kobiecości i dziś nie będzie o szlifowaniu, przecieraniu, postarzaniu ani o żadnych innych fajerwerkach podczas uprawiania decoupage. Będą róże, aniołki, koronki, kropeczki, ptaszki, krateczki, ażury a nawet motylki. Wszak zawsze warto przetrzepać horyzonty.
 


Lepienie serwetkami boków okrągłego pudełka w skali od jednego do dziesięciu opanowałam na dwa i to w porywach, dlatego narzuciłam na boki tego z kropkami sporo ozdóbek żeby przykryć szpetne nierówności, ale, mimo, że pudełka nie są doskonałe zresztą jak my wszyscy to jestem z nich zadowolona.



Na wiekach obu pudeł umieściłam piękne, ażurowe elementy, które kupiłam w dziale do scrapbookingu, a które z powodzeniem mogą znaleźć zastosowanie również w innych  technikach. 




Przyznam, że na ich widok kokardy rozwiązały mi się samoczynnie a wena lotem błyskawicy oplotła zwoje pomysłami tylko skorelowanie ich z płaszczyzną trwało długo z racji grubości.

Kolejne świeczniki ze szklanek po musztardzie dewelay z różami dla teściowej, bo teściowa też kobieta i lubi róże. Osobiście polecam musztardę miodową, bo jest najdelikatniejsza a przy zbyt zawrotnym tempie konsumowania można wypalić sobie żołądek a wyrzucić szkoda, bo musztarda jest dobra na trawienie, ale jak się zniszczy żołądek to i tak nie będzie, czym trawić. 


Mieszkam w miejscowości, gdzie nie ma żadnego porządnego sklepu nie wspominając o centrum albo inaczej centrum jest tam gdzie chce się  żeby było i o takich musztardach można tylko pomarzyć, więc jeśli już gdzieś je przyuważę to kupuję kilka sztuk i przy takim parciu na szkło a pośrednio na musztardę o zniszczenie żołądka nietrudno. 

Mały notes na nietypowe myśli, które dopadają mnie czasami gdzieś w biegu i nie wiem, co z nimi począć, więc może dzięki niemu uda mi się je jakoś je okiełznać. Na wstępie myślałam o bogatszej dekoracji o kwiatkach, guzikach itp., ale doszłam do wniosku, że nawet, jeśli tak będzie leżał i zdobił, to z pewnością zdarzy mu się nie raz być przytłoczonym przedmiotami rzuconymi nań w transie codzienności, więc zbyt wypukłe elementy mogłyby ulec spłaszczeniu, bo codzienność jak wiemy swoją wagę ma, choć doskonale wiemy, że największą wagę ma ta codzienność, która nic nie waży.

 

Obiecałam sobie, że będę się mniej chwalić, bo nieładnie, ale niestety nie chcę, ale muszę, ponieważ chcę przy okazji pochwalić innych. Otóż moja doniczka dostała wyróżnienie w Szufladzie a w ramach nagrody dotarła do mnie niespodzianka od Doroty i zostałam zasypana różnymi pięknymi rzeczami.  Powyżej przeuroczy, słoneczny komplet podkładek a poniżej piękna zawieszka z domkiem dla ptaków wraz z ptaszkami jednak docelowo muszę znaleźć jej inne miejsce żeby Maryśka była dla tej ptasiej rodzinki za krótka i jej nie sięgnęła. Jako totalna noga w dziedzinie szycia nawet nie chcę sobie wyobrażać ile to wszystko kosztowało pracy. Dziękuję Ci Dorotko serdecznie za tyle radości.



Czy to nie grzech nie biegać w takich miejscach? Kiedy nie biegałam zaglądałam tu raz na kilka tygodni, mimo, że ten lasek mam tuż za rogiem. Teraz bywam kilka razy w tygodniu bez względu na pogodę zresztą po deszczu pachnie najpiękniej. 


Aleja szyszek.

















Nauczycielka w liceum narysowała kredą na tabli­cy punkt i zapytała:- Co widzicie? Za padła głucha cisza, bo uczniowie zgłupieli, nie wiedzieli, jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Wreszcie prymus podniósł rękę i odpowiedział:

- Widzę punkt narysowany kredą na tablicy.
Wszyscy odetchnęli z ulgą, ponieważ wreszcie znalazł się odważny, który nazwał to, co wszyscy chcieli tak właśnie nazwać, ale wstydzili się mówić coś tak dla wszystkich oczywistego.
Nauczycielka odparła:
- Wczoraj to samo pytanie zadałam przedszkolakom. Czy wiecie, co odpowie­dzieli? Że to koniec papierosa, słup telegraficzny widziany z góry, łepek szpilki, kropla wody, jeden pieg, ziarnko pieprzu, ziemia widziana z dalekiego kosmosu...
(Ro­ger von Oech frag­ment książki pt. "Kreatyw­ność. Możesz być bar­dziej twórczy!")

 



środa, 18 czerwca 2014

Nitro wynurzenia i inne wynurzenia też





Czy pisałam, że dość długo szerokim łukiem omijałam technikę przenoszenia transferów metodą nitro? Pewnie nie lepiej sprawiać wrażenie, że wszystko się umie i od razu wychodzi. Wyleniałe kształty kilku pierwszych prac ledwo dały się poskładać w całość a jak wyglądały nie pokażę, bo cyberprzestrzeń  jest dostatecznie zaśmiecona. Wyparłam własną nieudolność i oszukiwałam, że wszystko zależy od podłoża a w ogóle to może to nitro jakieś popsute. Jednak będąc kiedyś w artystycznym wyżu wzięłam byka za rogi i zaczęłam od opasłego wzoru i cudzej własności, czyli od szafeczki zleconej przez Arnikę. Wszak zawsze można zamalować i tu wywołałam wilka z lasu, bo cóż  z tego, że transfer z jednej strony wyszedł czerstwy i powabny jak młody bóg, kiedy z drugiej lichy i wypłowiały i pewnie sam Chuck Norris nie wie, czemu tak się stało.



Uruchomiłam zwierzę wśród farb, czyli farby Anny Sloan, choć obawiałam się, że prowadnice nie zniosą kolejnego i to tak "puchatego” jak farby AS kożucha na grzbiecie i rzeczywiście nie dały rady. Trzeba było ponownie rozebrać i przeszlifować szafkę. Główny motyw z boku szafeczki pochodzi oczywiście ze strony The graphic fairy.



Znowu transfer i znowu strzał w stopę, ponieważ na farbach Anny Sloan transfery odbijają się mizerniej chyba, dlatego, że powierzchnia jest bardziej puchata albo chropowata, albo jedno i drugie podobnie, kiedy chcemy uzyskać postarzenia typu shabby schic. Kreda zawarta w farbie pyląc się lekko przy szlifowaniu zaciera różnicę kolorów. Dzięki ciemnemu woskowi można wydobyć postarzenia, ale efekt jest już nieco inny. Należy też pamiętać żeby papier ścierny był od setki wzwyż, jeśli chodzi o ziarnistość, ale to już mały pikuś, bo poprawiać można do woli tyle, że morale spada na łeb na szyję nawet, jeśli się zepnie wszystkie mięśnie albo uruchomi zwoje mózgowe.




Podsumowując wskazane jest wybieranie na te specyficzne farby prężnego i wyraźnego motywu do transferu chyba, że robimy to na bieli albo ktoś życzy sobie taką zamgloną jak lico starej Indianki na haju odbitkę.




Kolejny raz musiałam wszystko zamalowywać, ale tak, aby nie zamalować ciemnych kantów, więc ilość kombinacji przy malowaniu i przecieraniu żeby potem znowu zamalować i przetrzeć mogła być  bliska ilości kombinacji przy awaryjnym lądowaniu misji Apollo 13. W rezultacie szafka wyszła nieco bura, ale o ile pamiętam rozmowę z Arniką kolorystyka łapie się w gamę tego, na co się umawiałyśmy, czyli szarości i zielenie.



A propos kolorów. Ten zniekształcony jaskrawy kolorek to sprawka blogera i nie wiem, czym sobie ta szafeczka zasłużyła, że tak szpetnie obrzucił ją żółcią. Mimo stoczenia bojów nie udało mi się wywabić paskudy.


Kiedy z perspektywy patrzę na fotkę poniżej i to wysoce zaawansowane technologicznie urządzenie do szlifowania, czyli papier  ścierny, którym wyszlifowałam zarówno szafeczkę jak i kilka znacznie większych gratów to mam ciary na plecach. W domu jak widać pobojowisko, w powietrzu smog i strużki potu, które nie raz i nie dwa zdemolowały mój make-up, ale tak to właśnie wyglądało, kiedy nie miałam farb Anny Sloan. Jednak nie będę rwać szat, bo kiedy się ma taką pasję to wiadomo, że należy pożegnać się z perfekcyjnym manicure a nienaganny makijaż to też historia i jeszcze ten czas drań. Ani go rozciągnąć ani przekupić.



Na nic też zdały się próby zapędzenia do roboty pewnych dwóch owłosionych asystentek. Nie przeszkadzały im ani smugi pyłu, ani zniszczony makijaż, bo wgapianie się w moje oblicze albo zabawa w chowanego to wszystko, co je interesowało na froncie robót.


A kuku......


I żeby trochę romantyzmu było jak w serialu o miłości transfer na tkaninie z kolorową różą. Niestety róże już w zarodku były dość blade tym bardziej transfer nie wyszedł wypasiony. Dlatego wrzuciłam na nie napis żeby były raczej tłem aniżeli grały pierwsze skrzypce. Poniżej mikro kurs na kolejne etapy nanoszenia transferów.



To już nie jest transfer, co pewnie widać, ale bezczelnie przyklejone obrazki oklejone koronką a wspólnym mianownikiem ta sama, co na szafeczce farba.


Obrazki już na swoim miejscu.


I skoro trwa mundial to posłużę się nazewnictwem piłkarskim, bo oto stały fragment gry, czyli romby. Skromnie, bo tylko na podkładkach, ale przecież nie mogło się bez nich obyć.






Z pamiętnika kobiety biegającej

Ostatnio zakupiłam sobie preparat wspomagający odchudzanie, bo w związku z chorobą trochę zapomniałam o bieganiu, ale ponieważ zapominałam go wziąć dokupiłam preparat wspomagający pamięć. Mam nadzieję, że dzięki niemu nie będę zapominać ani o preparacie na odchudzanie, ani o bieganiu oczywiście pod warunkiem, że nie będę zapominać o preparacie na pamięć. Zaraz, zaraz a o co mi chodziło na początku tego zdania…..aha wiem. Są już pierwsze efekty, bo kiedy wpadam do autobusu, ponieważ za nim biegłam współpasażerowie nie zastanawiają się tak jak kiedyś czy mnie reanimować, bo zapanowałam nieco nad oddechem a oczy nie wypadają mi z orbit.















Tworzenie bywa jak okruchy boskich fantazji w utytłanych po łokcie ciuchach też można przeżywać przygody, które jak piłeczka pingpongowa odbijają nas choćby na krótkie chwile od dna codzienności. 

Własne