sobota, 4 września 2021
sobota, 12 czerwca 2021
Blog niekontrolowany
Wskrzeszanie bloga po ponad roku i w rozpoczynającym się sezonie wakacyjnym to raczej kiepski pomysł, ale jest powód. Powód, który przez kilka lat odwodził mnie od tego bloga, od decoupage i od wielu życiowych przyjemności, ponieważ napisałam książkę. Po drodze była niezła jazda, płacz i zgrzytanie zębów, bo pierwszy wydawca z którym podpisałam umowę ukradł moje pieniądze i uciekł w siną dal. Musiałam się otrząsnąć i zdecydować czy zaczynać tę jazdę od nowa, co wymaga ponownego zaangażowania się oraz pieniędzy, ale podjęłam tę rękawicę po raz drugi i oto jest.
Moja książka to powieść przygodowa z wątkiem kryminalnym o dziewczynie, która wyszła z więzienia i przez przypadek osiadła na polskiej wsi. To powieść o trudnych wyborach, nieoczywistych przyjaźniach i o tym, że tyle o sobie wiemy ile w nas sprawdzono. Porusza min. problem sposobu postrzegania przez społeczeństwo kobiet, które miały problemy z prawem a wszystkie wiemy, że nam wolno mniej. Moja bohaterka Blanka nie jest grzeczną dziewczynką i nie wylewa alkoholu za kołnierz, ale konia z rzędem temu, kto powie, że zasłużyła na to, co ją spotkało. Na szczęście nie będzie tylko poważnie, ponieważ ktoś powiedział, że mam specyficzne poczucie humoru a ktoś inny dodał, że mam dryg do wymyślania ciekawej i wartkiej akcji, więc będzie się działo. Oczywiście ktoś powiedział też o minusach, ale pominę to milczeniem wyciągając wnioski na przyszłość. Książka została wydana przez wydawnictwo Psychoskok. Zamiast rozpisywać się na temat fabuły postanowiłam wrzucić kawałek tekstu żeby przybliżyć klimat książki.
„Cholera jasna, jakie wnuczki? O ile wiem, byłam jej jedyną wnuczką. Pierwsze słyszę o jakiejś Annie, chociaż z tego, co mama mówiła o ojcu, był w stanie rozsiać po świecie i setkę dzieci”. – Mama mawiała, że lubił dobrą wódkę, młode dziewczyny i szybkie samochody, dlatego zginął tragicznie w wymarzonym mercedesie. To on uparł się, żebym miała na imię Blanka, po jakiejś swojej arystokratycznej węgierskiej ciotce. Tyle że Blanka w starogermańskim znaczy biała, blada, a ja miałam śniadą cerę i gęste, ciemne włosy. Na szczęście lubiłam swoje imię. „Zaraz, zaraz” – coś zaczęłam kojarzyć. „Mama powiedziała mi kiedyś, że na osiemnastkę dostanę bardzo niecodzienny prezent. Taki, jakiego nie dostaje przeciętna nastolatka, bo i ja jestem nieprzeciętna”. – Już nie byłam nastolatką, ale z przyjemnością to sobie przypomniałam, zwłaszcza teraz, gdy kilka razy dziennie wyzywana byłam od dziwek. „Tylko że mama nie dożyła mojej osiemnastki i nie zdążyła mi przekazać testamentu, a po jej śmierci nie miałam głowy, żeby się nad tym zastanawiać. Bufon nie miał o niczym pojęcia, bo dawno by mnie wyekspediował do tej rodzinki”. – Przekręciłam kartkę testamentu, gdy spomiędzy papieru wypadło jakieś małe zdjęcie. Zerknęłam na nie i w pierwszej chwili pomyślałam, że to ja i babcia, ale szybko skorygowałam swoje spostrzeżenia. „Przecież nigdy się nie spotkałyśmy”. – Zaczęłam wpatrywać się w tę podniszczoną fotkę i przeżyłam szok, bo to wcale nie byłam ja. To jakaś kilkuletnia, wystrojona w koronki i tiule osóbka siedziała na kolanach babci, ale był jeden bardzo istotny szczegół. Była do mnie bardzo podobna. Miała takie same jak ja czarne przyciągające uwagę włosy i duże ciemne oczy. „To może to jest ta Anna, moja… siostra…” – myślałam gorączkowo, jednak ewolucja nie przygotowała mnie na tę wiadomość. Ręce zaczęły mi drżeć, a serce waliło jak oszalałe. Co prawda miałam brata, ale poza wykradaniem czekolady i kablowaniem do ojczyma niczym szczególnym się nie wyróżniał.
Wróciłam do rzeczywistości, gdy stary zegar nad moją głową wykukał piętnastą. Błyskawicznie upchnęłam zawartość szkatułki w torebce i na tablecie Janka wygooglowałam te Przebłyski. Okazało się, że to maleńka miejscowość gdzieś na południu Polski. Byłam rozgorączkowana, bo oto nieoczekiwanie jak Afrodyta z morskiej piany wyłonił się mój nowy plan. Zamierzam jechać w miejsce, które wyszczególniono w testamencie babci i poznać ludzi, którzy tam mieszkali, bo wyglądało na to, że to rodzina, a ja nie miałam nic do stracenia. „Z pewnością przyda mi się zmiana otoczenia, bo ostatnio moją specjalnością stał się rzut kłodą pod własne nogi i, jeśli tak dalej pójdzie, to wyląduję albo w szpitalu psychiatrycznym, albo na odwyku”.
Ubrałam się i, żeby ukryć siniaka, założyłam ciemne okulary. Z wypchanym kasą stanikiem i brylantami w torbie stanęłam przed lustrem i szminką narysowałam dłoń ze sterczącym palcem środkowym. Zastanawiałam się, jakie treści nanieść pod rysunkiem i w końcu napisałam: Bufon, ty skurwielu, zapłacisz mi za to! A gdy przechodziłam przez próg tego domu, wiedziałam, że palę za sobą ten most.