wtorek, 28 października 2014

Fotel bujany marzeniami napędzany



Był sobie fotel bujany. Fotel był taki sobie z punktu widzenia osoby lubiącej jasne meble i jasne wnętrza, ale dany w prezencie małżonkowi, więc dość masywny, lakierowany no i ciemny. Do tego skórzany a przecież skóra ta scalała kiedyś być może szczęśliwą jednostkę, którą chroniła przed wiatrem i chłodem, więc jak tu się beztrosko rozhuśtać w takim fotelu? 


Z punktu widzenia osoby lubiącej jasne meble i jasne wnętrza nie pozostało nic innego jak narzucić nań furę poduszek, ciemny koc i izolować w ciemnym kącie. Ale pewnego dnia przyjechał bodziec i to taki przez duże B, bo kanapa, która stanęła obok tajemniczej, niekształtnej fury. Wielka, przyjemna w dotyku, pięknie jasno-szara taka dla usmarowanych błotem czworonogów w sam raz. Nie pozostało nic innego jak wyciągnąć ciemny fotel z ciemnego kąta, zrzucić zeń tajemniczą furę i wziąć się za robotę. Jak to się potocznie mówi: mówisz i masz. Teraz jasny fotel stoi centralnie i bujać się każdy może czasem szybko, czasem..…..jak kto lubi. 
 


Hasło - kobiety do papieru ściernego chyli się powoli ku upadkowi w moim przypadku oczywiście dzięki farbom Anny Sloan jednak wszystkie zawijasy przeszlifowałam żeby polepszyć przyczepność podłoża, bo warstwa lakieru była wyjątkowo wypasiona.



Teraz fajnie pobujać się w fotelu i przy trzaskającym kominku pomarzyć o spełnianiu marzeń na przykład, choć bujanie w fotelu podobnie jak bujanie w obłokach temu nie sprzyja. Zauważyłam, że spełnianie marzeń to ciężka, codzienna praca a przydługie leżenie na laurach może spowodować odciski zarówno na ciele jak i na zwojach. Takie zapowietrzone zwoje trudno potem odpowietrzyć ani śliną naprawić. To zastój we wszystkich dziedzinach życia wszak brak tlenu jest zabójczy dla żywych organizmów
Z nabuzowanej pozytywnie książki Briana Tracy Zmień myślenie a zmienisz swoje życie wyczytałam, że niektórym brakuje pomysłu na życie, na siebie o spełnianiu marzeń nie wspominając i tu zacytuję słowa – Nie jesteś pasażerem jesteś maszynistą swojego życia. Masz coś do zrobienia czy tylko będziesz jęczał?


Główną myślą książki jest odkrycie w sobie talentów i uwierzenie, że każdy z nas może dochrapać się sześciocyfrowego stanu konta pod warunkiem, że rozpisze szczegółowy plan swoich celów i ich realizacji, rano lub wieczorem albo lepiej i rano i wieczorem będzie harować no i zadawać się tylko z odpowiednimi ludźmi. Można też znaleźć wskazówki jak wskrzesić pokłady energii by wprawić w ruch nieszczęsne zwoje a nawet by z ich nadmiaru nie doprowadzić do zwarcia albo nie wypaść z orbity. Jednak reguły tej gry są takie, że niezbędne są ćwiczenia i wysiłek, a ponieważ zwykle jesteśmy za a nawet przeciw a nasza ułańska fantazja karze nam traktować to z dystansem to efekt może nie być oczywisty, czyli ten sześciocyfrowy stan konta. 




Tematycznie rożek obfitości nazwa źródłowa - tussie-mussie zakończony puszkiem. Nie jest zbyt obfity, bo na razie tkwią w nim suche pąki kwiatków, ale po przeczytaniu książki być może się wypełni czymś konkretniejszym.


Dynia w koronkach? Czemu nie wszak to nie reaktor jądrowy a obłe kształty sprzyjają odziewaniu w koronki. Kiedy wrzuciłam w google ozdabianie dyni żeby się zainspirować okazało się, że jest taki ogrom technik ich ozdabiania, że tkwię w ozdobniczym mezozoiku. 


















Nie bój się iść wolno do przodu, obawiaj się jedynie stania w miejscu.


niedziela, 19 października 2014

Jesienni łowcy chwil




Dziś będzie nietypowy post, ponieważ zrobiłam sobie wagary od decoupage i innych technik zdobniczych, bo chciałam zwrócić się  do gości z bardzo różnych stron, którzy ostatnio masowo odwiedzają mojego bloga, a ponieważ jestem z niżu demograficznego to nieprzyzwyczajona jestem do takiego ścisku. Dostaję od was tak dużo niezwykłych maili, że utworzyłam sobie specjalne archiwum, w którym je lokuję, a które z lubością mam zamiar analizować, kiedy się zestarzeję oczywiście pod warunkiem, że nie dopadnie mnie amnezja i będą istnieć jeszcze tak prymitywne nośniki jak komputery. Najbardziej lubię te komentarze, w których piszecie, że wiem, co mówię. To dobrze, bo ktoś musi wiedzieć.



Nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdy z nich tym bardziej, że mój angielski jest w kiepskiej  kondycji zwłaszcza w piśmie. W każdym razie czytam was, jako i wy czytacie mnie, choć pewnie zauważyliście, że odkryć na miarę Kopernika tu nie ma. Ale selfie też nie ma i proponuję zmodyfikować pewne polskie przysłowie, że świat zszedł na psy, ponieważ zszedł na selfie zresztą my i tak wiemy, kto za tym stoi.

Sugerujecie żebym zaczęła pisać w różnych tematach a nie tylko o tym jak wyglądają moje obrządki dekupażowe. Fakt ciężko ciekawie opisać pięćdziesiąte oklejone pudełko, ale zupełnie od oklejania pudełek nie zamierzam się odcinać, bo kocham ich oklejanie. Zresztą może doszły was słuchy, że Polacy nie są  narodem zbyt spolegliwym natomiast inni o dziwo cieszą się z wylewania kubła wody na głowę, choć jest on z pewnością bardziej higieniczny niż "nasz" kubeł pełen pomyj. Podsumowując ten wątek oczywiście wezmę pod uwagę bardziej zróżnicowaną tematykę, ale muszę przeregulować swoje zwoje.



Tym, którzy pytali, jaki jest dalszy ciąg pierwszej części ostatniego postu muszę powiedzieć, że świeże powietrze wiatr rozgonił na cztery wiatry a pozytywne fluidy diabli wzięli a wszak słyną oni ze skuteczności. Jednak z pewnością wrócą jak bumerang zarówno fluidy jak i diabli  jeszcze nie raz.
Żeby sobie pomóc choćby tak ad hoc dobrze jest na moment zapomnieć o swoich mega-priorytetach i zadaniach rozwojowych, które nieuchronnie zbliżają nas do dopisania kolejnego punktu w CV i zrobić coś, co jest istotne dla ducha. W tym celu niezbędne są zindywidualizowane działania, bo życie to nie taśma i nie balon. Nieustające egzekwowanie od siebie kolejnych zadań może spowodować eksplozję i wtedy o zgrozo świat pozna zawartość środka.


I właśnie w celu podniesienia na duchu własnej duszy udałam się na łono przyrody by przyjrzeć się złotej polskiej jesieni miejscami złotej, a miejscami rdzawej tak, że rdzawy pies w niektórych fragmentach krajobrazu zlewał się z otoczeniem i znikał jak duch Hopkirka, którego już gdzieś wywoływałam na łamach tego bloga. Stąd ten festiwal leśnych fotek, których selekcja była ponurym zadaniem, ale za to, jakie piękne muchomory mamy w tym roku! 




Powyżej fotka, którą można by zatytułować - świat zalany żółcią, bo tak ogromna ilość żółtych liści powoduje, że wszystko zlewa się wizualnie i przy okazji wygłusza a kolejną reakcją w tym magicznym łańcuszku doznań jest to, że człowiek się wycisza. 
 

Ciekawostką naszych czasów jest to, że nastąpiła swoista zamiana ról i po spacerze pies szczęśliwie i swobodnie padł ze zmęczenia a pani uwiązała się do budy w postaci komputera i przy pomocy łańcucha, czyli  myszy przy gorącej herbatce wklepała weń te słowa.





Żeby dłużej nie zaśmiecać cyberprzestrzeni informuję tych, którzy pytają czy mogą dodawać lub rozsyłać linki z zawartością mojego bloga po nieobliczalnym internetowym świecie, że nie mam nic przeciwko temu i że w tej zabawie o to właśnie chodzi.
Pozdrawiam wszystkich tu zaglądających a zwłaszcza grupę wolontariuszy, którym się zasłużyłam tylko nie bardzo rozumiem, jak, ale podobno wszystko, co robimy ma swój oddźwięk czasem zupełnie nieprzewidywalny. To chwytliwe powiedzenie naszych czasów jest jak najbardziej na czasie i przetrwa pewnie jeszcze jakiś czas o ile czas okaże się dla niego wystarczająco łaskawy. Podejrzewam, że przy tym zdaniu translatory dostaną głupawki i zostanie ono na wskroś zmasakrowane. 


 A w to, że nic nie zmajstrowałam to raczej nie wierzcie. Szału nie ma, ale choćby torebkowy notesik na nieokiełznane  myśli, bo poprzedni pojechał w świat i kolejna puszka.  Znowu powiało rombami.
  















Jeżeli zabałaganione biurko jest oznaką zabałaganionego umysłu, oznaką czego jest puste biurko?
 Albert Einstein 

wtorek, 7 października 2014

Puszki, krzesła no i róże, czyli dylematy i te małe i te duże



Urlop, jak zawsze minął mi jak z bicza strzelił, w październiku jak w czarnej dziurze nie ma nawet śladowej ilości ponadstandardowych świąt, więc trzeba na dobre zejść na ziemię jednak nie ma to jak przetrzepane neurony, które dostały kilka haustów świeżego powietrza i garść pozytywnych fluidów. W wylogowanych z codzienności, rozluźnionych zwojach klarują się myśli, że robimy sobie krzywdę ścigając się ze światem, z innymi i z samym sobą aż pewnie sam diabeł zaciera ręce. Może by tak zebrać rozproszone w tym cywilizacyjnym amoku resztki rozsądku, nie pozwolić nikomu się poganiać ani deptać sobie po piętach, odciąć się grubą kreską od bodźców, które jak hieny czyhają na frajerów, którzy pozwalają się nimi bombardować słowem mieć w tyle ten dziki pęd.
Dać sobie prawo do wolniejszego tempa pozwalającego więcej czuć, dostrzec, zrozumieć choćby dlatego, że jest skorelowane z własnym organizmem i uczciwsze wobec własnej psychiki, bo taka rabunkowa eksploatacja i bezustanne trzymanie natury na łańcuchu może prowadzić tylko do frustracji. 
I jeszcze gadżeciarastwo nasze powszednie, które zaczyna wpływać na poziom szczęścia albo, co gorsze poziom "wielkości" człowieka stając się trampoliną na salony w zależności od stopnia zaawansowania modelu, a które coraz częściej zastępuje i tak kurczący się jak lodowiec alpejski wachlarz uczuć, którego reaktywacji raczej nie należy się spodziewać.
Nie wiadomo jakie będą skutki uboczne tych zjawisk wszak wyszliśmy z jaskini i być może da radę wygrać niejedną bitwę, ale czy całą wojnę? Pewnie nie ma też odwrotu, bo rozwój technologii oraz własna osoba to przeciwnicy, których można, co najwyżej próbować przeciągnąć na swoją stronę a wersja demo nie została jeszcze napisana do tego programu.
Ostatnio często miewam takie rozterki jakby podszepty resztek intuicji cudem nie zamordowane przez galopującą cywilizację i żeby nie brzmieć dłużej jak zdarta płyta przechodzę do rzeczy, bo jakoś mam dziś problem z puentą.


Było sobie krzesło.......no i nie udało mi się wydumać żadnej zapierającej tchu w piersiach historii z nim związanej. Może tylko, że przywiezione zostały ze sklepu ze starociami cztery takie w prezencie gwiazdkowym i cuchły tak, że czuć je było tuż po wejściu w próg domu dzięki czemu wiedziałam, że oto przybył Mikołaj z wyczekiwanym prezentem.
Ów zapach królował nam przez cały świąteczny czas, ale jeśli pod choinkę zamiast perfum kobieta pragnie dostać krzesła do renowacji tudzież odrobinę żelastwa to efekty uboczne mogą być nieoczekiwane.






Na pomalowane farbami Anny Sloan krzesło przykleiłam serwetki potem z pewną nieśmiałością polakierowałam je fluggerem i  nie wiedziałam czy obie substancje będą się tolerować wszak nie zostały dla siebie stworzone. Okazało się, że była to pokerowa zagrywka, bo flugger będąc kilkakrotnie tańszym lakierem od lakierów słynnej Anny S. trzyma się kurczowo, a ponieważ krzesło stoi z boku i nie jest narażone na siadanie na nim żadnymi mniejszymi czy większymi czterema literami, więc nie ulega degradacji, co najwyżej Maryśka lubi podrapać je pazurami po opasłych boczkach, ale gonię wandala z czym popadnie. 





Klatka dla ptaków, którą pomalowałam w stylu shabby schic, a za którymi nie przepadam, bo kojarzą mi się z uciemiężeniem nawet, jeśli temu ciemiężeniu nie służą. Jednak w tym przypadku klatka po pierwsze jest prezentem, po drugie ma uciętą całą zadnią część, czyli z tyłu panuje wolność i swoboda i jak widać ciemięży zegar, co akurat uważam, za sensowne posunięcie żeby ten sztywniak czas, co to ani go ujarzmić, ani rozciągnąć, zwolnił, choć na chwilę.


Na koniec metalowa puszka, a ponieważ znalazłam dostawcę takich puszek w kwocie od 1-go zł (słownie jednego złotego) w porywach do 2-óch zł (słownie dwóch złotych) to oczywiście będą kolejne.






 















Sukces to drabina, po której nie sposób wspiąć się z rękami w kieszeniach.



http://blogroku.pl/2014/kategorie/decobakcyl,9bw,tekst.html