Recesja na blogach trwa w najlepsze, ale mnie ostatnie lektury zmusiły do zrobienia
hurtowej ilości zakładek, ponieważ jak już wspominałam, kiedy zajęta byłam pochłaniałam „Cienia wiatru” pewien rudy czworonóg pożarł ostatnią a poprzednie
ugrzęzły razem z mniej pasjonującymi lekturami gdzieś w lamusie zapomnienia.
Jeśli chodzi o kolory ostatnio najbardziej lubię monochromy i oczywiście romantykę, ale niektóre będą darowane, więc nie spełniają tych wymogów.
Jeśli chodzi o kolory ostatnio najbardziej lubię monochromy i oczywiście romantykę, ale niektóre będą darowane, więc nie spełniają tych wymogów.

Część wycięłam z tektury po kalendarzu a część po rajstopach i te ostatnie są odrobinę za wiotkie, ale chyba nigdzie nie ma zapisu, że zakładki mają spełniać jakieś normy grubości.
Musiałam zrobić coś na szybko, bo wstyd mi było w środkach komunikacji używać tej powyżej. Teraz rudy stwór udaje, że nie ma nic wspólnego z tą zakładką.
Niestety obmiary, kąt prosty czy symetria to rzeczy, z którymi może nie jestem na ścieżce wojennej, ale na pewno w stanie szorstkiej przyjaźni, więc nie dość, że przy cienkiej tekturze trudno o poziom to żaden brzeg nie trzyma też pionu, ale czworonogom raczej zwisa czy to, co pożerają trzyma pion lub poziom no i zakładam, że głównym zadaniem zakładek jest zakładanie tego, co jest do założenia a nie kurczowe trzymanie się pionów.

A wywoławszy do tablicy hasło - romantyka wpadła mi w ręce tzw. babska literatura, czyli „Wzgórze dzikich kwiatów” Kimberley Freeman. Przeczytawszy z dystansem wszystkie chwalebne treści, którymi obficie upstrzone są teraz książki bez entuzjazmu podjęłam tę rękawicę - ot ckliwa przeplatanka historii życia zbuntowanej babki i wnuczki baletnicy, ale ponieważ pożyczyła mi ją koleżanka musiałam przygotować się na wypadek jakiś kontrolnych pytań.
Z pobieżnym rozumieniem tekstu przeleciałam
kilkadziesiąt stron, gdy niespodziewanie w zwojach wykiełkował zaczyn
ciekawości, którego rozdęło do wielkości pochłaniającej całą
uwagę. Rześkie tempo, skoncentrowane opisy oddające klimat XIX wiecznej
Szkocji, zaskakujące decyzje, a od czasu do czasu, co bardziej kosmate zwoje
zaspokajała tyleż skąpa, co całkiem sugestywna dawka erotyzmu.
Rzeczywiście rzecz się dzieje na dwóch życiowych
płaszczyznach babki i córki i mimo, że lekko irytowało mnie to ciągłe
przeorientowywanie zwojów na dwie różne epoki i epizody to na tyle ciekawie się
to wszystko przeplatało, że kilkaset kartek mignęło mi niczym rakieta Sojuz by
doprowadzić do w miarę szczęśliwego zakończenia, które nie zaskoczyło, ale też
nie rozczarowało.
Historia babki jest ciekawsza, pełna
nieszablonowych zarówno na tamte jak i chyba na każde czasy decyzji tylko niewiarygodne
wydało mi się wygranie przez nią w karty tytułowego wzgórza dzikich
kwiatów, bo o ile takie rzeczy zdarzają się w życiu, to w książce brzmi to
mniej wiarygodnie, ale jakoś to przełknęłam. Wnuczka podobnie jak wiele z nas nie słuchała babci
zajęta wyłącznie sobą, kiedy był jeszcze czas by potem tajemnicę rodzinną
rozwikłać dzięki zdjęciom, listom i zdawkowym relacjom obcych.
W naszej gadżetolubnej
epoce byłyby to pewnie maile, portale społecznościowe, zapiski w smartfonach
czy blogi tylko pytanie na ile to wszystko jest wiarygodne. Pod tzw. publikę
piszemy tylko to, co chcemy i odkrywamy tyle ile nam się podoba i tylko czasem wkradnie
się wyszukana poza, tudzież osunie któraś z masek, choć taka obsuwa może
być pouczająca pod warunkiem, że uda się ją zauważyć w jakimś szczerym
zwierciadle duszy. W każdym razie zamierzam zajrzeć do innych pozycji
tej autorki, bo była to wciągająca lektura z refleksyjną puentą pozostawiająca
czytelnika w stanie umiarkowanej romantyki z lekko erotyczną nutą.