Zgodnie z kalendarzem nietypowych
świąt dzień rozwalania zabawek jest dniem ogłoszenia wyników candy i chyba sama
sobie zrobiłam kuku dając tak długi termin, ponieważ zapisałyście się bardzo licznie,
co oczywiście bardzo mnie cieszy, ale kręcenie loso-papierków będzie mi się śniło
chyba z tydzień a wszystko dlatego, że jestem uzdolniona inaczej pod względem informatycznym,
bo nie udało mi się wrzucić randoma na bloga poza tym piszę po raz pierwszy w
mobilnym internecie, więc targają mną fale od umiarkowanej złości po
nieumiarkowany spokój, ale okazuje się, że są też plusy ujemne mieszkania przy
lesie.
Jak zwykle otrzymałam od Was
fantastyczne, niezwykłe komentarze z zebrania, których można by wydać książkę – humor
komentarzy blogowych i wiele nowych obserwatorek się wpisało, które witam w moich skromnych progach i o ile próbowałam odwiedzać Was systematycznie na początku to potem się pogubiłam tym bardziej, że szaleństwo remontowo-aranżacyjne w naszej ruderce trwa. Dziękuję serdecznie za ciepłe słowa, za liczny udział, za dobrą zabawę i żeby nie przedłużać podam wyniki,
bo po tak upalnym dniu z pewnością nie macie ochoty na żadne elaboraty ani fajerwerki.
I wszystko jasne. Wałek i reszta jedzie do Ar_niki, której gratuluję i proszę o maila i niestety informuję, że mimo przekopania stosów gazet w tym całym przeprowadzkowym kramie nie odnalazłam kilku zagubionych gazetek, ale postaram się dodać w zamian jakiś godny drobiażdżek.
Nareszcie zamieszkaliśmy w naszej ruderce jednak nie jesteśmy z tym faktem dostatecznie oswojeni, więc jeszcze łapczywie łykamy tutejszą atmosferę a ostatnie tygodnie przyniosły nam kilka przełomowych wydarzeń typu: awans z podłogi na łóżko, czyli koniec ery styropianowej w naszym życiu, możliwość upajania się hipnotyzującym płomieniem palnika gazowego po wielu miesiącach oczekiwania, pierwsze pranie w automatyce a wszystko okraszone natężeniem kontaktów z różnej maści robalami w końcu
chciałam być bliżej natury oraz założyliśmy ruch poparcia kota w rozwiązywaniu konfliktów z kotami sąsiadów, bo jego biała sierść sypie się gęsto.
Oczywiście nie wszystko jest na tip top a w wielu przypadkach stosujemy metody eksperymentalno-histeryczne np. płyn do felg na mszyce (uwaga pada cała roślina) czy kij od grabi jako antena jednak po tak długim okresie koczownictwa wiele oczywistych oczywistości wydaje nam się być luksusem.
Ponieważ nie wszystko dopięte jest na ostatni guzik dziś tylko wersja demo tego, co nam się udało dla przybliżenia klimatu. Ponieważ lubimy rzeczy o powierzchniach szorstkich i niejednolitych
a wiele rzeczy, które zastaliśmy takimi właśnie było to staraliśmy się takimi je zachować dokonując mało inwazyjnych zabiegów. Przykładowo drzwi do spiżarni, które w przeszłości były ze sto
razy malowane farbą, modne zapewne tuż po baroku i właściwie nie
wiadomo było, co z nimi począć: pomalować sto pierwszy raz, wymienić, zabić na wieki, ale kiedy po wyszlifowaniu wyłoniły się te dalmatyńskie łaty wiedzieliśmy, że należy je wywoskować i zostawić w spokoju i chyba
nawet szpetna lodówka nieco zyskała przez sam fakt, że stoi obok. Nauka to jest doskonała polubić co się musi, by głowa spoczynku doznała (własne).
Świecznik przeznaczony przez znajomych na śmietnik pomalowany metodą suchego pędzla, czyli po łebkach, ledwo widoczne na zdjęciu szklane łezki wzięłam ze starego żyrandola i tylko koniecznie porządne świece muszę kupić. Po miesiącach babrania się w mazidłach wreszcie mogę zadumać się nad problemem zegar czy obrazek? Oto jest pytanie.
Celowo szorstkie ściany, bo próba wykonania
czegoś zbliżonego do gładzi błąkała by się na granicy
masochizmu a robota trwała do dziś.
Wyburzony kawał ściany pomiędzy pomieszczeniami, po
którym zostało prawie tyle gruzu, co po tunelu La
Manche dzięki czemu powstało biuro a kuchnię zalała
jasność. Na pamiątkę zostawiliśmy szczerby, które nieco ucywilizowaliśmy poprzez częściowe pomalowanie i lekko szczypię się w pióro przed użyciem tego słowa, bo poszajbowane jak
mawia
małżonek futryny podobnie jak listwy kończące glazurę w kuchni. Szorstką oczywiście
Widok na korytarz a w lewym górnym rogu dzwon przytargany przez męża spod szczytu Mount Blanc a drugi maleńki spod Elbrusa. Wreszcie znalazły swoje miejsce i jak na razie służą do sygnalizowania, że komuś żołądek przysycha do żeber i w zależności od natężenia głodu używany jest jeden albo drugi. Tu również zostawiliśmy oryginalne futryny.
Przerobione i ozdobione drobiazgi.
A na koniec zaabsorbowany Roman w odmętach zieleni. Nowe zadania, wrażenia, obowiązki. W słoneczny dzień wcisnęłam guzik do dziś nie wiem jaki, dzięki czemu gwiazda Romana podobnie jak róża z lśni blaskiem jedynym w swoim rodzaju.
Nie jest ważne co nas dopadło, ale jak sobie z tym radzimy.
Obawiam się, że moje alibi w postaci remontu na zanik życia na blogu mogło się już znudzić, więc uprawiając ostatnio slalom między ww. wymienionym remontem, przeprowadzką, pracą i
innymi nieco mniej typowymi wydarzeniami, które niezbyt lojalnie funduje
mi od pewnego czasu życie dzięki czemu adrenalina jest zawsze w wysokiej formie oraz wykorzystując zasadę - na kłopoty dołóż sobie roboty, bo daje zapomnienie głowę zajmując na mgnienie (własne) udało mi
się
znaleźć chwilę na wycinanki i powstał komplet z takimi dość skromnie odzianymi motywami, czyli chlebak, pudełko na herbatki różnej maści i
pudełko na niewiadomojeszczeco.
Niełatwo było skończyć ten komplet ze względu na nasz
mocno zmiksowany w przeprowadzce dobytek, bo np. okazywało się, że do szczęśliwego zakończenia zabrakło ostatniego obrazka z golizną, bo znajduje się w starym
domu a po dowiezieniu tego trofeum brak jest szablonu żeby z kolei po
dowiezieniu szablonu zajarzyć, że brakuje właściwej farby. Ot - odrobina logistyki i
umysł odmawia posłuszeństwa na suplementy szkoda kasy, bo mamy inne wydatki a powiedzenie Roosvelta - rób to co możesz,
tym, co posiadasz, i tam gdzie jesteś byłoby bardzo trafne w tej sytuacji, ale gorąca głowa zawsze goni za czymś innym, niż jest w danej chwili osiągalne.
Do jego wykonania użyłam całej gamy materiałów: papieru ryżowego, papieru do decoupage, serwetek, szablonu, stempli silikonowych (cóż za obłe i niesforne istoty) nawet kropki poleciały, ale chyba było już za dużo wszystkiego i musiałam je zmazać, jednak nie było problemu, bo przezornie przedtem polakierowałam powierzchnię.
A poniżej monochromatyczna butelka również z kombinowanymi motywami, bo z serwetek i papieru do print roomu.
Nie wiem czy są tacy, którzy nie znają występu Macieja Sthura naśladującego Stanisława Sojkę jeśli tak to zazdroszczę, bo to jeden z najlepszych kawałków kabaretowych jakie znam.