Jedną z moich ulubionych lektur dzieciństwa była
książka Astryd Lindgren - „Dzieci z Bullerbyn", którą czytałam
kilkadziesiąt razy od początku, środka a gdyby się dało to i w poprzek a
rozdział, w którym Lisa na urodziny dostała nowo urządzony pokój i cieszyła
się, że bracia Lasse i Bosse wreszcie nie będą jej dokuczać znałam na pamięć.
Każdy z członków rodziny wniósł coś, aby ten jej nowy pokój się wyklarował a
opis powstawania poszczególnych elementów przemieliłam w wyobraźni do
perfekcji.
Podobnie jak Lisy pokój nasza ruderka remontowana
była około roku, jak będą wyglądać poszczególne pomieszczenia przemieliłam też
nie raz, ale na tym podobieństwa się kończą, bo o ile lekko i szybko się czyta to zgodnie z prawem
Liebermana czas potrzebny na wykonanie zadania należy pomnożyć przez
dwa i przyjąć jednostkę o rząd wyższą, co możemy namacalnie potwierdzić, bo prace ciągle trwają a kuńca nie widać. Przy tego typu zadaniach niezbędne jest też zapotrzebowanie na wszelkie możliwe wyrzeczenia i fachową
wiedzę, ponieważ nie raz dochodziło do przerwania łańcucha pokarmowego, bo nie
wiedzieliśmy jak coś ugryźć.
Zawsze będziemy wspominać dzień, w który
musiałam sama upchnąć w kontenerze cały zwalony przez ekipę dach, a ponieważ zgodnie z prawem Gumpersona prawdopodobieństwo każdego
zdarzenia jest odwrotnie proporcjonalne do stopnia, w jakim jest ono pożądane dzień
ten okazał się najgorętszym dniem tamtego lata, męża walczącego z lodami o
armaturę przy minus 26 stopniach a uwierzcie, że zamarznięty kibel to doświadczenie
jedyne w swoim rodzaju czy wigilię zakończoną naszym efektownym osunięciem się
ze zmęczenia wprost na styropian z krótkim przystankiem na wpad do
śpiwora i to, że przez blisko rok nie było szansy na dłuższy sen, złe
samopoczucie, choć z wiosną pojawiły się sygnały, że materiał uległ
przeciążeniom, ale nie było nam dane wyłączyć się ani na moment.
Naszym działaniom kibicowali znajomi i
przyjaciele w bardzo różny sposób często słowami, które dawały sens temu, co
robiliśmy i gdyby nie oni bylibyśmy jeszcze daleko w tak zwanym tyle jednak
daliśmy radę tym bardziej, że nie był to wybór.
Mieliśmy jedyną w swoim rodzaju okazję, do
tworzenia czegoś według własnej wizji, nie za wielkich środków finansowych i tego,
co można było zrobić na zastanym tu i teraz, bo kupić nie sztuka a mieliśmy
potrzebę oddać pamięć przeszłości domu. Każdy przedmiot przeszedł przez nasze ręce i został lepiej lub gorzej
zintegrowany z otoczeniem a te przeplatające moje wynurzenia fotki to
oczywiście efekty naszej pracy a pod niektórymi z nich te, które z oporami wrzucałam na bloga ponad rok temu no i oczywiście jakieś naprędce ozdobione drobiazgi.
Odkąd tu zamieszkaliśmy nasze życie zmieniło się radykalnie i teraz nie straszna mi nawet codzienna dawka autogrzmotów czy łyk ołowiu w drodze do pracy, bo wiem, że jak wrócę do domu mogę w każdej chwili zatopić się w las, który zamortyzuje mi chwile grozy spędzone w pewnym wielkim i nieobliczalnym mieście i przyniesie ulgę zszarganym zmysłom.
Odkąd tu zamieszkaliśmy nasze życie zmieniło się radykalnie i teraz nie straszna mi nawet codzienna dawka autogrzmotów czy łyk ołowiu w drodze do pracy, bo wiem, że jak wrócę do domu mogę w każdej chwili zatopić się w las, który zamortyzuje mi chwile grozy spędzone w pewnym wielkim i nieobliczalnym mieście i przyniesie ulgę zszarganym zmysłom.
Przy okazji odkryliśmy kilka dawno odkrytych patentów, kilka
rzeczy nie poszło tak jak chcieliśmy jak to w życiu, ale mogę powiedzieć, że
nasza piaskownica została z grubsza uporządkowana a zabawki z zajęły swoje
pozycje, więc zamierzam zamienić często tu używane przeze mnie słowo ruderka na
inne krótsze słowo – dom.
Sąd dni kiedy człowiek się dusi
A są dni kiedy spuszcza powietrze.
Własny mąż