Nie będę się tłumaczyć,
dlaczego tak długo mnie nie było, bo nie ma to żadnego sensu. Może raczej napiszę,
dlaczego się pojawiam. Są dwa powody. O drugim albo się odważę napisać, albo
się nie odważę być może z czasem i tak się wyda. Dla uściślenia jestem tu głównie
z powodu, z którego nie jestem pewna czy odważę się napisać, ale jest ciągle w
fazie realizacji. I już na wstępie namieszałam. W każdym razie ten drugi powód jest
dla mnie równie długotrwały i absorbujący, co pierwszy, czyli budowa domu. Dla
pewności budowa domu to ten pierwszy. Wtajemniczeni o ile tacy jeszcze się tu
pojawią domyślą się, że podobnie jak w przypadku remontu starego domu, nowy dom
również budowaliśmy siłą naszych mięśni, horyzontami naszych umysłów i wolą
naszych charakterów. Jak mawia małżonek to było podsumowanie tego, czego
nauczyliśmy się przez całe życie. Uściślając głównie jego siłami i tego, czego
on się nauczył. Tak, więc sam podkreślam sam dokonał opłytowania całego
domu wewnątrz i na zewnątrz, ocieplił wewnątrz i na zewnątrz, otynkował
wewnątrz i na zewnątrz, pomalował wewnątrz i na zewnątrz, ułożył płytki i
glazurę i zrobił milion innych rzeczy, o których wiem i o których nie mam
bladego pojęcia. Pomagałam mu tylko w miarę możliwości, bo pracowałam. Ja z
kolei przez blisko dwa lata zaliczyłam zero wolnych weekendów, zero urlopów i
zero świąt. Przysłowie harówa w świątek, piątek, niedzielę i w urlop będzie tu
absolutnie na miejscu. W międzyczasie umarła bliska mi osoba, więc budując dom
i pracując musieliśmy się nią zajmować. To była wyboista droga przez samo dno
piekła. Teraz, kiedy już mieszkam w nowym, czystym, jasnym i luksusowym domu mam
wrażenie, że to wszystko zrobił ktoś zupełnie inny a ja stałam z boku i się
przyglądałam. Prawdopodobnie jak większości osób, które budowały swoje domy mi
też wydawało się, że ta chwila nigdy nie nadejdzie a jednak nadeszła.
Urządzanie wnętrz. Tak, więc to, co trzeba było zrobić zostało zrobione, to, co
miało zostać przerobione zostało przerobione (oczywiście są kolejne pomysły) a to,
co miało zostać przemalowane uległo kolejnemu przemalowaniu. Na początek pokażę
coś, z czego jestem szczególnie dumna. Kredens. Już raz malowany uległ
kolejnemu przemalowaniu i nie zamierzam się zarzekać, że to jest jego ostatnia
wersja.
Rzut kredensu z głębi domu
przy okazji świąt.
W maleńkim wiatrołapie przemalowałam
też starą komodę i ostemplowałam szablonami jeszcze starszy cynkowy pojemnik. Nie
mam pojęcia, co kiedyś było w nim przechowywane i niech tak zostanie. Teraz pracuje,
jako stojak na korale.
Gusta się zmieniają i mój
gust też się zmienił. Obecnie podoba mi się styl industrialny nie wiem, czemu
nazywany męskim, czyli np. surowe drewno, blacha i sporo czerni. Chyba nie ma,
co wchodzić w dywagacje międzypłciowe, bo rzeczywiście brzmi to dość męsko. W
związku z powyższym wiele ozdóbek z szykownymi zawijasami nie znalazło już
miejsca w nowym domu. Na dowód stolik
kawowy z desek ze starej królikarni.
Stolik jest przeciwwagą
dla mebli z pewnej wiodącej sieciówki, której nazwy nie wymienię zrobiony oczywiście
przez małżonka.
Psiarnia i kociarnia na tle nowego domu.
Na ostatnim zdjęciu ja siedząca na schodach starego domu. Kilka kilogramów młodsza i nieświadoma tego, co nas czeka. Sąsiad nie zgodził się na rozbudowę, więc pieniądze wydane na projekt i remont poszły nie napiszę gdzie, bo i tak nie odda tego, co wtedy czuliśmy.