środa, 17 października 2012

Okrągły stół, czyli manufaktura małżeńska III


Właściwie powinna to być manufaktura małżeńska IV, ale ostatnio mam trudności z doliczeniem do pięciu  być może po tylu tygodniach gorączki, osłabienia i obcowania z medykamentami mózg nie radzi sobie w zadaniach tak zawiłych. Stół zrobiliśmy jeszcze przed moją chorobą a podział ról przy nim był  tradycyjny, bo mąż zakupił cztery nogi po 24 zł za sztukę i je dokleił czy może jakoś bardziej fachowo to się nazywa a ja zajęłam się ozdóbkami i zamierzałam go mocniej postarzyć jednak przesuszyłam białą farbę, bo tak jest, kiedy się jednocześnie kilka rzeczy na raz maluje, suszy, lakieruje a przy okazji tańczy i stepuje.


Stół ma ponad pięćdziesiąt lat i pewnie znowu wiele z Was pamięta taki z rozkładanym blatem i bardzo masywnymi wręcz słoniowymi nogami, (oczywiście nie mam poprzedniego zdjęcia) które teraz są zdecydowanie subtelniejsze a nawet powiedziałabym,  że ze szczyptą seks apilu.  Blat pozostawiłam bez ozdóbek, bo lubię obrusy z oczkami i nie chciałam żeby  coś  spod nich wyzierało i w ogóle zastosowane zdobnictwo jest  ubogie, bo łatwo jest upstrzyć otoczenie trudniej to potem odkręcić. Poniżej szczypta blatu  pomalowanego w stylu shabby schic z pięknym talerzem odziedziczonym w spadku.

Długo marzyłam o okrągłym stole jednak okazuje się, że zakup pasującego do niego obrusu  jest sporym wyzwaniem  jednak myślę sobie, że mimo, że nie dochodzimy do małżeńskich konsensusów w jakiś szczególnie gwałtowny sposób a wymiana zdań nie kończy się zimną wojną lub podpisywaniem paktów o nieagresji jednak jego krągłość może przyczynić się do większej stabilizacji emocjonalnej przy omawianiu istotnych kwestii i forsowaniu postulatów.
 

Może ten wzorek nie jest piękny jak milion dolarów, ale ostatnio bardzo chciałam go jeszcze gdzieś ulokować, więc padło na przerobiony po raz kolejny kredens. Nie należy mylić tego kredensu z  postu -  Szorstko i romantycznie, ponieważ są to dwa różne meble.



Metalowe dzbanki zakupione na warszawskim Kole, za które z braku umiejętności targowania się dałam krocie a wiedzę tę zabiorę aż po grób tym bardziej, że cenzura nie śpi w każdym razie sam sprzedawca miał oczy jak spodki.





















Antykariera opowiada o tworzeniu rozmaitych produktów, ale tak naprawdę o tworzeniu własnego życia podczas gdy dzisiejszy świat oparty jest na paradygmacie konsumpcji...
Zacząć zapewne należy od miejsca, w którym jest się teraz i wrócić do marzeń, jak chcemy żyć, w jaką bajkę się wpisać. Droga antykariery nie jest łatwa ani prosta. Wymaga determinacji i może skończyć się niepowodzeniem w sensie materialnym, ale nagrody są kuszące. Do najważniejszych należy poczucie własnej wartości wynikające z faktu, że to ja sam, a nie ktoś za mnie, decyduję o swoim losie, robię to, co chcę. Można to zestawić z uczuciem, które ma większość ludzi pracujących na etatach, mianowicie, że realizują cudze wizje, a o swoich zapomnieli lub nigdy nie mieli odwagi by je wymyślić. Ale z kolei na drodze antykariery nikt ci nie powie, co masz robić, jeśli nagle stracisz z oczu swój cel, zagubisz inspirację. Ale takie życie jest przygodą, sztuką, wartością samą w sobie, podczas gdy w dobie funduszy emerytalnych często można odnieść wrażenie, że większość ludzi urodziła się po to, żeby umrzeć - na emeryturze, oczywiście. Czy chciałabyś, aby napisano na twoim nagrobku: ten pan sprzedał w swoim życiu 3 256 par butów, czy może wolałabyś: ten człowiek pomagał innym realizować ich marzenia? A może wolałbyś: ten człowiek realizował swoje marzenia?
Wybrane  i nieco okrojone fragmenty - Klub ludzi antykariery nr 56