poniedziałek, 30 maja 2011

Co ma Mount Blanc do małej drewnianej półeczki?

Trochę ma ponieważ półeczka przyjechała z Francji gdzie małżonek koczował pod szczytem Mount Blanc żeby go zdobyć i w rezultacie go zdobył, a w oczekiwaniu na poprawę pogody chadzał uroczymi francuskimi uliczkami po uroczych francuskich sklepikach ze starociami, pomny, że ma w domu lekko sztukniętą na punkcie staroci żonę i kupił kilka bibelotów w tym właśnie tę półeczkę  oraz  z bardziej dziwnych rzeczy metalowy dzwon. Ponieważ półeczka była w kiepskim stanie a pogoda kiepska na zdobywanie szczytów małżonek wszczął proces szlifowania a właściwie zdłubywania scyzorykiem starej farby a wszystko z braku innych narzędzi specjalistycznych, ale w końcu nie każdy jest w posiadaniu szlifierki tuż pod szczytem Mount Blanc. Zdłubywał aż stała się śliczna, ale jako, że była z dość ciemnego drzewa i nie pasowała do kuchni musiałam ją rozjaśnić białą farbą akrylową oraz zastosować kilka innych zabiegów.

Poniżej prezentuję pozostałe zakupy spod szczytu Mount Blanc, o których wspomniałam, a które również przeszły metamorfozę (wieszak i druga półeczka pojawiały się już na starym blogu).




Natomiast dzwon na razie pozostaje bezużyteczny i zalega górne partie wysokich mebli w oczekiwaniu na swój wielki dzwon, choć zastanawiałam się czy czasem nie zastosować dzwonu do przytłumienia zapędów Romana do małych szaleństw i tym właśnie dźwiękiem dzwonu, wyrobić w nim odruch warunkowy w postaci ucieczki w przypadku zaangażowania  się w działania szczególnie destrukcyjne i doprowadzenia go do wycofania się z  tychże szaleństw, ale ciężko by było zastosować  te dźwięki tylko w stosunku do niego.



Kiedy małżonek wrócił jak zwykle wychudzony i blady po tych swoich górskich manewrach i rozpakował wszystko, co miał w plecaku nie mogłam uwierzyć, że oprócz raków i wielu innych sprzętów niezbędnych do wspinaczki  przytargał jeszcze tyle żelastwa, mimo kpin ze strony kolegów, którzy wieźli perfumy i tym podobne miłe i małe prezenty dla swoich kobiet, ale okazuje, się, że posiadanie żony lubiącej starocie jest bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać .





Z muzyki wybrałam dziś nijak nie mający się do tematu, ale mój najbardziej ulubiony kawałek w wykonaniu Enyi - Ebudae. Będzie klimatycznie i dziko.




Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą; każdy stanowi ułomek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on Tobie.

John Donne

piątek, 27 maja 2011

Manufaktura małżeńska


Dziś wpis odrobinę jakby kaleki, bo miałam pokazać dwie szafeczki na klucze, ale będzie tylko jedna gdyż druga zasili moją jakże różnorodną a przede wszystkim długą jak do Kasprowego kolejkę do szlifowania przedmiotów niespełniających wymogów estetycznych a ponieważ wyjeżdżam w tym tygodniu służbowo to nie będzie czasu na drugie podejście i mimo, że powszechnie wiadomo, że czas to drań to czasem czas też potrzebuje trochę czasu i serca a nawet rozumu a resztę pominę milczeniem pozorując dobrą minę do złej gry.
Szafeczka, która spełniła jako tako wymogi estetyczne, ale ziaje ułomnością jest zrobiona przez naszą małżeńską Sp.z.o.o, ponieważ wyprodukował ją małżonek, dzięki czemu jest znacznie większych rozmiarów, niż te ze sklepu a do tego jest - „artystycznie poorana”, bo mój małżonek przejawia artystyczne upodobania tyle, że są to upodobania odrobinę szorstkie, (hm...nie dałam do ocenzurowania, więc nie wiem jaka będzie reakcja).



Dzięki artystycznemu pooraniu, zabejcowaniu i przeszlifowaniu wyłonił się jasny kolor surowego drzewa, który kontrastuje z ciemną bejcą poza tym nie wiem czy to widać na zdjęciu, ale w rzeczywistości szafeczka wygląda na lekko wyboistą i tak bardzo spodobał mi się ten wyboisty, rustykalny efekt, że polakierowałam ją tylko kilka razy, aby jej nie uładzić w końcu to nie jest dywan i nie będzie potrzebny notoryczny kontakt fizyczny.


Szafeczka nie jest dopięta na ostatni guzik, bo nie ma haczyków na klucze, czyli właściwie czegoś, do czego została powołana statutowo, ale dzięki temu mogę pokazać w całej okazałości ciekawe usłojenie na tylnej ściance a nasze klucze muszą jeszcze poczekać żeby godnie zawisnąć, bo przecież, co ma wisieć nie utonie a czyż ozdóbki nie są najważniejsze?



A to pewna gwiazdeczka, którą cierpliwie lansuję, czyli Roman w wojnie między białymi a kolorowymi.





Kolejny facet o „pięknie charczącym” głosie, czyli -  Steve Perry z zespołu Yourney. Piosenka Faithfully to piękna ballada rockowa, która powstała zaledwie kilka lat po późnym Gierku i poza tym nie ma z nim nic wspólnego.




Nie dyskutuj nigdy z idiotą - najpierw sprowadzi cię na swój poziom, a potem pokona doświadczeniem.


wtorek, 17 maja 2011

Pasjonaci są wśród nas

Trochę się narobiło, bo przez bloggera przeszedł tajfun i narobił szkód, ale osobiście nie będę robić scen, bo co prawda zginęły mi jakże cenne dla każdego blogowicza komentarze, ale to nic w porównaniu z tym, że dziewczynom poginęły całe posty. Kiedy się przenosiłam z bloxa myślałam, że tylko tam się dzieją dziwne rzeczy a tu proszę taka firma i też się zdarza.
Ostatnio jestem na etapie, że nie wiem już, co mam w moim zasobniku dekupażowym, bo zdarza się, mi się przymierzać do zakupu czegoś, co już posiadam i kiedyś sama siebie wprawię w osłupienie. No i lekko już grzęznę nie tylko w serwetkach i papierach, ale i w pozostałościach podekupażowych i nawet bardzo sztywna walizka specjalnie do tego celu przeznaczona zaczyna wyglądać jakby była  w „ciąży” ze szczątkami serwetek i papierów posegregowanych w koszulki, które po prostu  wychodzą jej bokami.

Bo jak powszechnie wiemy pasja jest niezmiernie pochłaniającą częścią życia i bardzo istotnym czynnikiem jest umiejętność planowania dla niej terenu, czasu, zasobów finansowych oraz rezygnacji z rzeczy, które innym nie przychodzą do głowy. Po przeanalizowaniu tych istotnych czynników stwierdzam, że muszę nad sobą popracować, bo czasami mam wrażenie, że jest to mała bitwa ze sobą, ale wiem też, że ze względu na posiadanie tejże pasji jestem osobą ciągle rozwijającą się, więc korzyści przewyższają te „drobne” ułomności. Ponieważ gdzie jak gdzie, ale, wśród blogowiczów pasjonatów jest z pewnością  olbrzymi procent (mówię tu o wszelkich branżach) dlatego też często czytając wpisy innych pasjonatów doskonale rozumiemy ich słabości i przywary, bo sami jesteśmy w posiadaniu takich samych, ale mimo wszystko powinniśmy czuć się wyjątkowi.



Półeczko-komódka, bo nie wiem jak nazwać urządzenie na pierwszym zdjęciu wygląda na styl antyczno-retro, choć chyba nie ma takiego stylu a miała być zdecydowanie antyczna. 




 Listownik powstał po małym szlifowaniu, bo oczywiście nie podobał mi się w pierwszej wersji a druga też wisiała na włosku, bo papier był bardzo gruby i doklejanie go odbywało się przy wykorzystaniu męża.



Na końcu wyrób talerzopodobny zdekupażowany na zasadzie pomalować, nalepić i ………czekać 48 godzin na spękania, które się łaskawie wyłonią albo nie. Wyłoniły się, ale  z pewną nieśmiałością.




Piosenka super dinozaur wśród dinozaurów, bo tu nie zawsze będzie grzecznie, gdyż lubię  też  nieco mocniejsze uderzenie - zespół UFO ze swoją Belladonną, która oparła się upływowi czasu i nie wiem, dlaczego nawet po wejściu płyt kompaktowych nigdy nie słyszałam jej w żadnym radiu nawet w  Trójce. A propos mam wrażenie, że to chyba jedyne radio, gdzie każde zdanie nie jest wypowiadane  na akord w chronicznej egzaltacji.


















Czasem 
pogadałby człowiek
sam 
ze sobą
ale gdzie tam
ja mu pytanie
a on mi dwa.


Jarosław Boroszewicz

poniedziałek, 9 maja 2011

Trochę szarości, trochę barw i trochę innych


Zrobiłam kilka rzeczy w szarościach, bo ostatnio mam potrzebę zachowywania spójności kolorystycznej, więc padło na szary i na początek wieszak, który jako jedyny nie był mi kłodą pod nogi i tylko patrząc na niego moje endorfiny nie są w opozycji. 


Błacha sprawa jak wyklejenie środka piórnika kawałeczkiem serwetki w małe fioletowe różyczki a namęczyłam się jakbym wyklejała słoniem na szczęcie istnieje postarzanie a pokazuję z daleka, bo nie będę się afiszować niepełnosprawnością. To, że zmarnowałam serwetkę to pryszcz, choć potrzeba było jednej dwunastej do tego zadania i nie jest to kwestia 60 groszy, ale mogła się jeszcze przydać, bo śliczna. Powinno być specjalne ubezpieczenie dla pasjonatów. 

Ponieważ mocno zahulałam przy postarzaniu piórnik wygląda jakby był w moim wieku, którego oczywiście nie zdradzę, więc ze mną pozostanie, bo mam słabość do takich leciwców.



Zmieniając temat wyszperałam jeszcze kilka ciekawostek dotyczących preferencji kolorystycznych i na pierwszy ogień wywołany już do tablicy szary uważany za neutralny mono lub achromatyczny i niemający własnej energii z uwagi na swą całkowitą bierność (chyba, że się wykleja szary piórnik w małe fioletowe różyczki wówczas lico sinieje i już nie jest monochromatycznie). Charakterystyki osób, których ulubieńcem jest szary nie przytoczę, bo ten blog nie powstał by pisać niepozytywne treści. Przydałoby im się trochę rozrywki i kilka dni urlopu a to przecież dobra wiadomość. 



Zdziwiłam się, bo dobre noty zebrał różowy, ponieważ osoby lubiące ten kolor są kochające i uczuciowe oraz silne a zdziwiłam się, ponieważ w niektórych tzw. poważnych środowiskach kobiecych został troszkę sponiewierany, ale nie będę się nad nim rozczulać, bo też nie przepadam, ale również nie demonizuję tym bardziej, że powiedzenie widzieć świat przez różowe okulary ma na myśli zdrową, pozytywną osobowość w przeciwieństwie do widzieć świat w czarnych barwach, który jest ostatnim kolorem, który mógłby być uważany za infantylny.

Szafeczka nie jest, co prawda szara, ale jest monochromatyczna. Po splądrowaniu wszerz i wzdłuż wszystkich papierów i serwetek w poszukiwaniu pomysłu a jest tego na cały wieczór wróciłam do tego, który widnieje na szafeczce a morał? Piękną i praktyczną umiejętnością jest docenić własne umiejętności, bo i tak się ich nie przeskoczy. Obawiam się jednak, że morały mają coś z regulaminów i przepisów prawnych są po to żeby ich unikać i obchodzić wielkim łukiem.


Opracowana została tzw. Kolorowa Analiza Własnego Wizerunku i wynika z niej, że jeśli nie otaczamy się barwami, które są zgodne z naszymi preferencjami pozbawiamy się dobrej energii, co może nas wpędzać się w złe nastroje, zmęczenie a nawet w choroby a nasze wybory a nie będą słuszne. Nauka, która się zajmuje leczeniem kolorami to chromoterapia, która ma na celu nasycić kolorem, którego właśnie potrzebuje chore ciało lub umysł przez naświetlanie lampami z kolorowymi przesłonami, noszenie ubrań w danym kolorze, dekorowanie mieszkania lub wizualizację. 

Istnieje mocno rozbudowany dział dot. efektywnego używania kolorów a badania robi się oczywiście z myślą o krwiopijnych firmach sprzedażowych, których reklamy wykorzystują wszelaką wiedzę, aby wywołać wspomnienia i inne uczucia, które mają nas zachęcić do kupienia tego, czego wcale nie chcemy. Generalnie w trudnych czasach ludzie potrzebują więcej koloru i jeszcze zupełnie egzotyczna ciekawostka - zielony zmniejsza liczbę godzin nieobecności w pracy spowodowanej chorobą hmmm… ciekawa jestem metodologii i wielkości próby do tego badania.

Czytając różne artykuły można wywnioskować, że analizy są trochę stereotypowe na zasadzie gruby to leniwy a chudy to złośliwy i oczywiście nie wykluczam zawartych w nich prawd to z racji dużych rozbieżności mam do nich dystans tym bardziej, że ulegamy różnym trendom i modom, bo któż jest od nich całkowicie wolny.

Dorobiłam jeszcze dwa szklane naczynia tzw. kurzołapy, do puchnącego kompletu różanego a pomysły na kolejne przedmioty zataczają coraz szersze koło tylko ten czas ani go obejść, ani przeskoczyć sztywniak straszny.


I dawno nie pokazywana gwiazda drugiego planu, czyli Romek a powinien być  -Atomek z racji napędu. Jeśli chodzi o zdjęcie nie przypadkowe, bo dobrane kolorystycznie do dzisiejszego wpisu i pokazuje jeden z jego stanów psychicznych ze wskazaniem na ścisłą chromoterapię.