wtorek, 14 stycznia 2020

Przystanek dom nr 2




Nie będę się tłumaczyć, dlaczego tak długo mnie nie było, bo nie ma to żadnego sensu. Może raczej napiszę, dlaczego się pojawiam. Są dwa powody. O drugim albo się odważę napisać, albo się nie odważę być może z czasem i tak się wyda. Dla uściślenia jestem tu głównie z powodu, z którego nie jestem pewna czy odważę się napisać, ale jest ciągle w fazie realizacji. I już na wstępie namieszałam. W każdym razie ten drugi powód jest dla mnie równie długotrwały i absorbujący, co pierwszy, czyli budowa domu. Dla pewności budowa domu to ten pierwszy. Wtajemniczeni o ile tacy jeszcze się tu pojawią domyślą się, że podobnie jak w przypadku remontu starego domu, nowy dom również budowaliśmy siłą naszych mięśni, horyzontami naszych umysłów i wolą naszych charakterów. Jak mawia małżonek to było podsumowanie tego, czego nauczyliśmy się przez całe życie. Uściślając głównie jego siłami i tego, czego on się nauczył. Tak, więc sam podkreślam sam dokonał opłytowania całego domu wewnątrz i na zewnątrz, ocieplił wewnątrz i na zewnątrz, otynkował wewnątrz i na zewnątrz, pomalował wewnątrz i na zewnątrz, ułożył płytki i glazurę i zrobił milion innych rzeczy, o których wiem i o których nie mam bladego pojęcia. Pomagałam mu tylko w miarę możliwości, bo pracowałam. Ja z kolei przez blisko dwa lata zaliczyłam zero wolnych weekendów, zero urlopów i zero świąt. Przysłowie harówa w świątek, piątek, niedzielę i w urlop będzie tu absolutnie na miejscu. W międzyczasie umarła bliska mi osoba, więc budując dom i pracując musieliśmy się nią zajmować. To była wyboista droga przez samo dno piekła. Teraz, kiedy już mieszkam w nowym, czystym, jasnym i luksusowym domu mam wrażenie, że to wszystko zrobił ktoś zupełnie inny a ja stałam z boku i się przyglądałam. Prawdopodobnie jak większości osób, które budowały swoje domy mi też wydawało się, że ta chwila nigdy nie nadejdzie a jednak nadeszła. Urządzanie wnętrz. Tak, więc to, co trzeba było zrobić zostało zrobione, to, co miało zostać przerobione zostało przerobione (oczywiście są kolejne pomysły) a to, co miało zostać przemalowane uległo kolejnemu przemalowaniu. Na początek pokażę coś, z czego jestem szczególnie dumna. Kredens. Już raz malowany uległ kolejnemu przemalowaniu i nie zamierzam się zarzekać, że to jest jego ostatnia wersja.  





Rzut kredensu z głębi domu przy okazji świąt.



W maleńkim wiatrołapie przemalowałam też starą komodę i ostemplowałam szablonami jeszcze starszy cynkowy pojemnik. Nie mam pojęcia, co kiedyś było w nim przechowywane i niech tak zostanie. Teraz pracuje, jako stojak na korale. 





Gusta się zmieniają i mój gust też się zmienił. Obecnie podoba mi się styl industrialny nie wiem, czemu nazywany męskim, czyli np. surowe drewno, blacha i sporo czerni. Chyba nie ma, co wchodzić w dywagacje międzypłciowe, bo rzeczywiście brzmi to dość męsko. W związku z powyższym wiele ozdóbek z szykownymi zawijasami nie znalazło już miejsca w nowym domu.  Na dowód stolik kawowy z desek ze starej królikarni.  

Stolik jest przeciwwagą dla mebli z pewnej wiodącej sieciówki, której nazwy nie wymienię zrobiony oczywiście przez małżonka. 









Półka kawowa zrobiona z desek z tej samej królikarni. A poniżej kilka innych przerobionych mebli i przedmiotów. 










Psiarnia i kociarnia na tle nowego domu. 




Na ostatnim zdjęciu ja siedząca na schodach starego domu. Kilka kilogramów młodsza i nieświadoma tego, co nas czeka. Sąsiad nie zgodził się na rozbudowę, więc pieniądze wydane na projekt i remont poszły nie napiszę gdzie, bo i tak nie odda tego, co wtedy czuliśmy.