środa, 18 lipca 2012

Szafa, czyli duże zwierzę II


Na pewno wiele z Was pamięta jeszcze taką opasłą szafę z lat pięćdziesiątych, która i hipopotama by zmieściła i wcale nie najdłużej zeszło się ze szlifowaniem, ale z wymyśleniem ozdóbek, bo  nie chciałam aby  za bardzo absorbowała sobą wnętrze, więc zeszło mi się na poszukiwaniu motywu, bo albo brak było lustrzanego odbicia, albo nie było wzdłuż, albo był kiepski wydruk a kiedy było wzdłuż to chciałam w poprzek.





W pierwszej wersji po wyszlifowaniu wybieliłam ją lekko suchym pędzlem  i wyglądała dość nędznie, więc w drugiej pomalowałam mokrym pędzlem i przeszlifowałam punktowo, ale ponieważ  nie zauważyłam, że polakierowałam lakierem zanieczyszczonym bejcą to długo musiałam czyhać na odblokowanie emocjonalne aby wrócić do tematu.


Bardzo istotne było rozjaśnienie wnętrza, co nieskromnie przyznam udało mi się, choć zdjęcia niekoniecznie to odzwierciedlają, ale tu już kłaniają się inne braki. Ogon Romana zwisający z szafy, który często okupuje górne jej partie kiedy jest bardzo umęczony (i ogon i  Roman) uganianiem się za motylami, muchami i różnymi innymi, które w trawie piszczą. 



I żeby nie było, że tylko trzydrzwiową szafę zrobiłam  kilka drobiazgów no i kredens się robi, ale już bez tortur emocjonalnych i męki intelektualnej, bo do kompletu z szafą będzie, więc ozdóbki te same zastosuję.
I tak do kuferka z niesfornymi dzieciakami dorobiłam takie oto metalowe urządzenie, które nazwę może i ma, ale ja jej nie znam.




Kolejne rozkoszne anielskie trio, które tym razem na wiklinowym koszyku osiadło.



I trochę szkła w różnych  zestawieniach i konfiguracjach.



I stara kanaka z nowa doniczka w parze.














Kiedy przeskoczysz, to i wtedy nie mów hop. Zobacz najpierw w co wskoczyłeś.

Julian Tuwim

środa, 4 lipca 2012

W klimacie vintage


Niewątpliwym jest, że urządzamy naszą ruderkę w stylu vintage, czyli własnym sumptem odzyskujemy, co się da, dzięki czemu zachowujemy pamięć dla przeszłości domu, nasze przedmioty są jedyne w swoim rodzaju,  no i oszczędzamy pieniądze tym bardziej, że ostatecznie nie położyliśmy na łopatki planu A, więc nie wiemy czy to nasza ostatnia przystań.
Tym trudniej to się odbywa, jeśli kolejne, skrobanie, tynkowanie czy malowanie ścian albo cyklinowanie czy lakierowanie podłóg trzeba było okupić n-tym przesuwaniem mebli a mi paradoksalnie chciało się ryczeć, kiedy przesuwaliśmy je po raz ostatni może dwudziesty, a może trzydziesty któż to wie i tylko szczypałam się w pośladki czy to jawa czy sen kiedy zaczynało wyłaniać się coś, co przypominało miejsce, w którym  można by zamieszkać, ale szorty nam ostro falowały przez blisko rok.
Mimo wszystko dla takich jak my jest  ciekawiej a minusem, że wolno, bo sprawdziliśmy i potwierdzamy namacalnie, że: własnymi rękoma pracuje się najwolniej nie dotrzymując żadnych terminów a hasło weekend, w który nie trzeba nic skrobać, szlifować,  tynkować, dźwigać, przesuwać, przewozić, malować, lakierować, szpachlować  lub motać się wokół własnej osi brzmi jak abstrakcja, ale kuniec już widać. Dlatego dziś znowu przeplatanka przedmiotów przemyconych tylnymi drzwiami  lub wyrwanych z gardła śmietnikowi jak również nowszych, ale takich, które się opatrzyły. Które są które? Nie ma to już znaczenia.





W ramach naszego sympatyzowania z powierzchniami szorstkimi i ze względu na konieczność maksymalnego dostosowania do terenu w łazience powstał taki oto bardzo wiotki słupek. ,


Natomiast śliczne, rustykalne firanki otrzymałam od Ren-yi  i uważam nieskromnie,  że razem tworzą parę mieszaną  doskonale dobraną. Czwartą pozornie bezpańską część nałożyłam na świecę.


Po drugie Ren-ya zrobiła prześliczne serwetki kawowe i coś,  co świadczy o  jej niewątpliwym geniuszu, czyli szydełkowe korale w gustownej gamie  burych barw i  czuję się w nich  tak odświętnie jakbym miała klejnoty, choć zapewne gdybym takie miała zamieniłam bym na stos serwetek lub trochę desek. Ogólnie Ren-ya zrobiła przepiękne i bardzo misterne rzeczy, które doskonale wpasowały się w klimat naszego domu  i jeszcze raz serdecznie Ci dziękujemy Ren-yu za znaczący wkład w wystrój naszej ruderki.




Koszyk, który był czarny ze starości i miałam go wyrzucić, ale ostatnim rzutem rozsądku pomalowałam  ulubioną, bo prostą jak drut metodą suchego pędzla  i o dziwo efekt bardziej mi się podoba,  niż  w przypadku nowej wikliny. Czyli trzeba próbować a jak nie wyjdzie dopiero do kosza.





Praca oddala od nas trzy wielkie niedole - nudę, występek i ubóstwo.
Wolter