poniedziałek, 16 maja 2016

Pasja w letargu



Przypomniałam sobie, że prowadzę bloga, więc znowu udało mi się zmieścić w kwartale z tym postem, choć gołym okiem widać, że nie jest to upojny czas, jeśli chodzi o działalność dekupażową, ale też nie zupełna posucha. Po pierwsze pudełko na alkohol ze stemplami i nie pytajcie, czemu kolory stempli po obu bokach są różne. Tak to jest, kiedy się kończy pracę kilka miesięcy po jej rozpoczęciu a nie miałam ochoty na szlifowanie, tym bardziej, że trudno byłoby mi uzyskać po raz kolejny podobne przetarcia i spękania.







Po drugie Michael po raz drugi i to niemal w identycznym jak poprzednio wydaniu, ponieważ komuś bardzo spodobała się pierwsza wersja pudełka, które zrobiłam już spory czas temu. Z braku czasu ucieszyłam się, że nie muszę kombinować i chodziło o niemal identyczną pracę tylko niezawodne romby są czymś, co tym razem dodałam od siebie.  





A reszta to drobiazgi, które powstawały przy okazji i bez okazji niekiedy z dekupażem niemające nic wspólnego.






Scenariusz jest zawsze taki sam. Pakuję książkę do torby i wożę się z nią nawet kilka tygodni czytając w środkach lokomocji w drodze do i z pracy. Szkopuł w tym, że jadąc ze swojego lasu w paszczę betonowego Mordoru (dla niewtajemniczonych Mordor to średnio pieszczotliwa nazwa jednej z warszawskich dzielnic) mijam pola, lasy, łąki, jeziora etc., co jest skuteczną alternatywą dla czytania, bo uwielbiam gapić się na ten magiczny korowód przyrody z porozwieszanymi na chybił trafił nad ziemią mgłami.
Gdy książka wciągnie mnie na dobre kończę ją w domu by zaoszczędzić współpasażerom ewentualnej eksplozji łez, zawodzenia, rwania włosów słowem rujnowania makijażu w miejscu publicznym. W przypadku Siostry Rosamund Lupton prawie wszystko było zgodne z ww. scenariuszem i choć nie doszło do eksplozji łez to zakończyłam ją zszokowana, bo chyba jeszcze nikt tak bezczelnie nie nabił mnie w przysłowiową butelkę i to nie raz. Autorce nie wystarczy pospolite rozwikłanie zagadki kryminalnej musi jeszcze docisnąć guzik atomowy i powalić czytelnika na łopatki i to najlepiej tak żeby przestał oddychać, bo cała fabuła ulega zdemolowaniu, kiedy dochodzi do wyjaśnienia sposobu prowadzenia śledztwa. Pomyślałam, że strach się bać, bo to przecież debiut , więc co będzie dalej?
By to sprawdzić sięgnęłam po kolejny jej kryminał Potem i do dziś nie wiem, która z książek bardziej mi się podobała. Oryginalny pomysł na obserwowanie przebiegu śledztwa spoza uszkodzonego w wyniku wypadku ciała bohaterki i wyciskające łzy żegnanie się z życiem i rodziną spowodowały, że nie w głowie były mi mijane w oknach pociągu pola, lasy, łąki, jeziora etc. z porozwieszanymi na chybił trafił nad ziemią mgłami. W zasadzie trzymająca w szponach uwagi akcja plus ogrom emocji to od lat znany przepis na kryminał, do którego autorka jedynie grzecznie się zastosowała, ale w praktyce osiągnięcie takiego efektu wcale nie jest pewne. W każdym razie ja by odreagować musiałam szybko sięgnąć po jakąś lżejszą lekturę, bo o książkach Rosamund Lupton można powiedzieć wszystko, ale nie to, że nie zostawiają po sobie śladu a wszak o to w tej całej zabawie chodzi.

Czym jest człowiek? Iskrą.
Czym jest ludzkie życie? Chwilą.
Czym jest teraz przyszłość?
Iskrą. A czym bieg czasu szalony? Chwilą.
Z czego powstaje człowiek?
Z iskry. A czym jest śmierć? Chwilą
.