niedziela, 26 stycznia 2014

O tym, że czasem łatwiej jest gadać niż robić


Taka odkrywcza myśl mnie naszła, bo nie postąpiłam ani zbyt mądrze, ani zbyt roztropnie takie zupełne przeciwieństwo Klosa a i powabność pewnie już szwankuje zresztą, kto by mu dorównał to przecież bezusterkowy samiec alfa. Zamiast dłubać swoje zobowiązałam się do podniesienia poziomu wykonywanych prac a teraz głowa pod topór, bo znacznie trudniej z wykonaniem takiego zobowiązania. I nie ma tu znaczenia ilość włożonego czasu a właśnie to wydawało mi się kluczem do sukcesu, bo często coś na łapu capu czynię. Jakoś nie cierpię z tego powodu, ale już wiem, że nie można siebie samego przeskoczyć, choć z drugiej strony nie ma też nic złego w fantazjach. Drugie postanowienie też nie zostało spełnione, bo mniej nie będzie wręcz przeciwnie. 


Jakościowy skok miał odbyć się na tym małym niczemu nie winnym pudełeczku, więc przekopawszy hałdy serwetek i stosy papierów padło na ten piękny i nieco mroczny motyw, który  miał  duże szanse spełnić wygórowane ambicje, bo jest piękny.


Szczypałam się przy tym w pośladki, bo jakoś zupełnie nie miałam ochoty na chlapanie, przecieranie, postarzanie a przecież sympatyzuję z ww. od momentu, kiedy poznałam definicję decoupage. Chyba ten wielce arystokratyczny motyw wymusza umiar i powściągliwość w stosowaniu postarzonych efektów specjalnych natomiast zrobiłam spękania dwuskładnikowe, jednak tym razem dały radę, ale dość trudno je złapać w aparat i wyłowić z tła.
   


Ponieważ w międzyczasie znowu dopadły mnie jakieś bakcyle i wirusy to żeby z okupacji łoża był jakiś pożytek no i żeby rzucić coś na rozszarpanie wciąż nienasyconej pasji zrobiłam kilka kartek, które tym razem nie zazębiają się ani kolorystycznie, ani stylistycznie, bo po prostu są  totalnie z innych bajek. 





Jeszcze dwie pokrewne z serii minimum urody, maksimum treści. To taka nowa seria, którą właśnie zapoczątkowałam.  


I nietypowa kolorystycznie, bo poza tym, co lubię nie lubię zaszufladkowania, więc nie raz i nie dwa będzie, to co lubię trochę mniej.  Czy to sdanie jest srosumiałe?


A pamiętacie świąteczny rożek, który wspólnymi siłami pożarły dwa  różnogatunkowe czworonogi. Ba, żeby pożarły one go jedynie rozszarpały o mało granaty nie zostały użyte. Zrobiłam sobie inny w zupełnie innych kolorach i umieściłam poza zasięgiem wandali - mam nadzieję. W każdym razie zimna wojna została oficjalnie zakończona. 
Szary karton z bloku do pisania okręcony wokół własnej osi i przycięty, wycięty obrazek, koronka, tasiemka, guzik i trochę rozbrojonej, tandetnej biżuterii a wszystko sklejone ze sobą i mamy rożek.


Tyle tfórczości własnej czas na innych. Znów doszło do wymiany tym razem z Lejdi-aną, która prowadzi bloga Te chwile.  No i tu mały szok, bo zostałam zasypana słodyczami i cudownymi zupełnie nieosiągalnymi dla mnie drobiazgami, bo ciemna w szyciu jestem jak tabaka a kto czyta ten wie. Lejdi-ana specjalizuje się w przenoszeniu transferu na len lub inne rustykalne materiały żeby potem uszyć z tego jakieś śliczności albo na odwrót, ale to już jest jej tajemnica poliszynela. 


Serca, serducha, zawieszki już dyndają dla ozdobności a to przy jednym kredensie,



I żeby tylko prawa strona piękna była, ale zajrzyjcie jeszcze na zadnią i na jej bloga też zajrzyjcie, bo  naprawdę warto. A ponieważ zima coraz bardziej dokręca śrubę żeby ułaskawić osobistą feng shuję nie pozostaje nic innego jak z gorącą herbatą lub kawą zająć dogodne pole posytion przy gorącym piecu oddając się  robótkom ozdóbkowym a poniżej wierszyki, jakie mi hulają po głowie, kiedy tak sobie dłubię przy tym piecu. 



Przy piecyku......

Przy piecyku........ fiku miku
można tworzyć wciąż bez liku.
Tłuszczyk puchnie trudna rada
stos kalorii się odkłada.

 
Z wiosną ruszyć by się trzeba
mniej robótek i mniej chleba,
bo jak sadło się rozhula
to chłopinie skoczy gula.

 
Lecz na  razie troski w kąt
można dłubać to nie błąd,
bo do wiosny czasu wiele
sto pomysłów w duuużym ciele.


środa, 1 stycznia 2014

Michael i reszta



Właśnie na naszych oczach kolejny świąteczny cykl wydarzeń stał się historią, choć pewnie kilka setek kalorii w dalszym ciągu jak złe duchy błąka się bezpańsko powodując przyrost ciał, kolejna próba ucieczki od niektórych rytuałów świątecznych tradycyjnie spaliła na panewce, kolejne postanowienia noworoczne i życzenia mają szansę na spełnienie, no i kolejne prezenty znalazły odbiorców. Na przykład pudełko dla wielbicielki czerni, bieli  i Michaela Jacksona.


Praca przy nim sprawiła mi dużą przyjemność, bo wymagała nieco innego bardziej ascetycznego podejścia do tematu, co u ortodoksyjnej zwolenniczki vintag'u  nie jest takie oczywiste, choć było mi smutno, że musiałam przyciąć Michaelowi stópki i kapelusz, przez co jego charakterystyczna postać straciła na wyrazistości. Mam nadzieję, że mimo wszystko pudełko zaspokoiło młode gusta i znajdzie godne zastosowanie. 



Przy okazji dowiedziałam się trochę o Michaelu, który jako pierwszy czarny wokalista dzięki wydaniu płyty "Thriller" spowodował zatarcie granic koloru skóry w muzyce, co do momentu jej wydania było niepisanym, ale oczywistym podziałem społecznym a po niej świat oszalał i kolejna segregacja w bezkrwawy wręcz entuzjastyczny sposób poleciała na łeb na szyję. 



Doszło też do wymiany z Basią z bloga Made by Rita a woziłyśmy się z tymi drobiazgami, wstyd powiedzieć jak długo. Ja dostałam uroczą tildę-anioła z mnóstwem słodkich drobiazgów i nie chcę wiedzieć ile pracy kosztuje stworzenie takiej ilości szczegółów tym bardziej, że szycie to moja nemezis, o czym w niemy sposób przypomina mi stos nieprzyszytych guzików i z pewną nieśmiałością małżonek, który w akcie desperacji dzierga sobie sam. 



 Śliczny zestaw od razu został rozdysponowany po domu. Na przykład kwiatki zasiliły wieniec, któremu od początku jakby czegoś brakowało zresztą wieniec ciągle ewaluuje i sama nie mogę przewidzieć ostatecznego efektu mam tylko nadzieję, że podźwignie ilość gadżetów, które mu z czasem zaserwuję.



Serducho przewiesiło się ozdobnie przez wiklinowe pudełko a zakładka zaczęła zakładać, gdzie skończyło się czytanie.



Natomiast do Basi pojechał komplet z wysoce eksploatowaną pod każdą chyba szerokością geograficzną serwetką z niesfornymi dzieciakami, przy czym stanowczo nie polecam pudełek ze sklejki, bo w obróbce wyginają się we wszystkie strony świata zdecydowanie za  śmiało. Poza tym za bardzo rozwodniłam wodę do rzucania kropek, więc nie są one zbyt wypasione a właściwie zostały po niektórych tylko mizerne obwódki, co niechybnie świadczy o tym, że w dziedzinie rzucania kropkami również należy posiąść rzetelną wiedzę. 



No i nie wiem czy sensownie przykleiłam na serduchu różową różę, ale się powtórzę, że nikt nie jest doskonały a Basia zrobi z tym fantem, co zechce z moim namaszczeniem. 


Zachowałam zdjęcia kompletu tylko z białymi kropkami, co potwierdza zasadę, że w niczym nawet ilości kropek nie można sobie bezmyślnie folgować i nie ma, co być szerszym niż koszula no chyba, że po świętach.





Maryśka na szafie w gąszczu gadżetów i ozdobników. Grunt to mieć równo pod sufitem.

 



I tak oto zakończyły się definitywnie świąteczno-noworoczne klimaty 2013, czyli czas na dziki pęd złudzeń i spełnianie noworocznych postanowień. W zasadzie mam tylko jedno, ponieważ drugie jak bumerang zatoczywszy słoneczny rok wraca żeby obnażyć brak charakteru, ale to jedno dotyczy bloga. Zamierzam nieco zmienić zasady jego prowadzenia stosując się do przysłowia mniej znaczy lepiej. No może trochę je przekręciłam, ale jądro brzmi podobnie do oryginału tylko chmura elektronowa nieco faluje i błądzi. 

Ponadto wszystkim czytającym właśnie tego posta życzę w Nowym Roku szybkiego dojścia do siebie po szampańskich zabawach a w szarudze codzienności niezapominaniu o swoich marzeniach.