Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Meble decoupage. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Meble decoupage. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 marca 2020

Szablony, naklejki i szybkie numerki


To będzie szybki post. Nie będzie zbędnych opowieści, bo nie mam na nie czasu. Paradoksalnie czym trudniejsza sytuacja na zewnątrz tym bardziej chce mi się działać i to na wielu polach. Obawiam się, że zamiast dać się pokonać wszechobecnemu koronawirusowi z nadmiaru pomysłów i pracy dopadnie mnie zawał serca. To dobry moment na aktywację blogów a wiem, że niektóre z Was zastanawiają się nad tym. Odciąga od rzeczywistości, pobudza do działania i w pewnym  momencie największym problemem staje się zaschnięta farba. Jednak każda z nas ma inną sytuację i inny stan ducha, więc nic na siłę. Moje plany też bardzo się pokrzyżowały, choć nie wszystko stracone.
Dziś będzie galeria bardzo różnych rzeczy wykonanych przez nas, pomalowanych albo po prostu kupionych, ale zgodnie z tematem zawartym w tytule. Techniki wykonania bardzo różne od decoupgae poprzez szablony i nitro po najprostsze na świecie naklejki. Oczywiście to nie wszystko i będzie ciąg dalszy przedmiotów ze stemplami i historiami pisanymi, gdzie tylko się da.

Jako pierwsza komoda pomalowana w stylu ombre z szablonami. Sto procent hand made, bo wykonana przez męża z własnego drewna.



 


 


Wariacja komody w szarej sepii.
 

 

Zachowało się jedno zdjęcie komody jak wyglądała przed metamorfozą. No i jak bezecnie była przez nas traktowana podczas budowy.
 

A tak obecnie wygląda ściana ze zdjęcia powyżej.
 

Doniczki ze złotem. W sklepie bardzo mi się podobały, ale w naszym domu są za bardzo glamour i będę musiała nieco stłamsić ich blask.
 




 








 
Czasem największym zyskiem jest strata.


 

wtorek, 14 stycznia 2020

Przystanek dom nr 2




Nie będę się tłumaczyć, dlaczego tak długo mnie nie było, bo nie ma to żadnego sensu. Może raczej napiszę, dlaczego się pojawiam. Są dwa powody. O drugim albo się odważę napisać, albo się nie odważę być może z czasem i tak się wyda. Dla uściślenia jestem tu głównie z powodu, z którego nie jestem pewna czy odważę się napisać, ale jest ciągle w fazie realizacji. I już na wstępie namieszałam. W każdym razie ten drugi powód jest dla mnie równie długotrwały i absorbujący, co pierwszy, czyli budowa domu. Dla pewności budowa domu to ten pierwszy. Wtajemniczeni o ile tacy jeszcze się tu pojawią domyślą się, że podobnie jak w przypadku remontu starego domu, nowy dom również budowaliśmy siłą naszych mięśni, horyzontami naszych umysłów i wolą naszych charakterów. Jak mawia małżonek to było podsumowanie tego, czego nauczyliśmy się przez całe życie. Uściślając głównie jego siłami i tego, czego on się nauczył. Tak, więc sam podkreślam sam dokonał opłytowania całego domu wewnątrz i na zewnątrz, ocieplił wewnątrz i na zewnątrz, otynkował wewnątrz i na zewnątrz, pomalował wewnątrz i na zewnątrz, ułożył płytki i glazurę i zrobił milion innych rzeczy, o których wiem i o których nie mam bladego pojęcia. Pomagałam mu tylko w miarę możliwości, bo pracowałam. Ja z kolei przez blisko dwa lata zaliczyłam zero wolnych weekendów, zero urlopów i zero świąt. Przysłowie harówa w świątek, piątek, niedzielę i w urlop będzie tu absolutnie na miejscu. W międzyczasie umarła bliska mi osoba, więc budując dom i pracując musieliśmy się nią zajmować. To była wyboista droga przez samo dno piekła. Teraz, kiedy już mieszkam w nowym, czystym, jasnym i luksusowym domu mam wrażenie, że to wszystko zrobił ktoś zupełnie inny a ja stałam z boku i się przyglądałam. Prawdopodobnie jak większości osób, które budowały swoje domy mi też wydawało się, że ta chwila nigdy nie nadejdzie a jednak nadeszła. Urządzanie wnętrz. Tak, więc to, co trzeba było zrobić zostało zrobione, to, co miało zostać przerobione zostało przerobione (oczywiście są kolejne pomysły) a to, co miało zostać przemalowane uległo kolejnemu przemalowaniu. Na początek pokażę coś, z czego jestem szczególnie dumna. Kredens. Już raz malowany uległ kolejnemu przemalowaniu i nie zamierzam się zarzekać, że to jest jego ostatnia wersja.  





Rzut kredensu z głębi domu przy okazji świąt.



W maleńkim wiatrołapie przemalowałam też starą komodę i ostemplowałam szablonami jeszcze starszy cynkowy pojemnik. Nie mam pojęcia, co kiedyś było w nim przechowywane i niech tak zostanie. Teraz pracuje, jako stojak na korale. 





Gusta się zmieniają i mój gust też się zmienił. Obecnie podoba mi się styl industrialny nie wiem, czemu nazywany męskim, czyli np. surowe drewno, blacha i sporo czerni. Chyba nie ma, co wchodzić w dywagacje międzypłciowe, bo rzeczywiście brzmi to dość męsko. W związku z powyższym wiele ozdóbek z szykownymi zawijasami nie znalazło już miejsca w nowym domu.  Na dowód stolik kawowy z desek ze starej królikarni.  

Stolik jest przeciwwagą dla mebli z pewnej wiodącej sieciówki, której nazwy nie wymienię zrobiony oczywiście przez małżonka. 









Półka kawowa zrobiona z desek z tej samej królikarni. A poniżej kilka innych przerobionych mebli i przedmiotów. 










Psiarnia i kociarnia na tle nowego domu. 




Na ostatnim zdjęciu ja siedząca na schodach starego domu. Kilka kilogramów młodsza i nieświadoma tego, co nas czeka. Sąsiad nie zgodził się na rozbudowę, więc pieniądze wydane na projekt i remont poszły nie napiszę gdzie, bo i tak nie odda tego, co wtedy czuliśmy. 




poniedziałek, 16 maja 2016

Pasja w letargu



Przypomniałam sobie, że prowadzę bloga, więc znowu udało mi się zmieścić w kwartale z tym postem, choć gołym okiem widać, że nie jest to upojny czas, jeśli chodzi o działalność dekupażową, ale też nie zupełna posucha. Po pierwsze pudełko na alkohol ze stemplami i nie pytajcie, czemu kolory stempli po obu bokach są różne. Tak to jest, kiedy się kończy pracę kilka miesięcy po jej rozpoczęciu a nie miałam ochoty na szlifowanie, tym bardziej, że trudno byłoby mi uzyskać po raz kolejny podobne przetarcia i spękania.







Po drugie Michael po raz drugi i to niemal w identycznym jak poprzednio wydaniu, ponieważ komuś bardzo spodobała się pierwsza wersja pudełka, które zrobiłam już spory czas temu. Z braku czasu ucieszyłam się, że nie muszę kombinować i chodziło o niemal identyczną pracę tylko niezawodne romby są czymś, co tym razem dodałam od siebie.  





A reszta to drobiazgi, które powstawały przy okazji i bez okazji niekiedy z dekupażem niemające nic wspólnego.






Scenariusz jest zawsze taki sam. Pakuję książkę do torby i wożę się z nią nawet kilka tygodni czytając w środkach lokomocji w drodze do i z pracy. Szkopuł w tym, że jadąc ze swojego lasu w paszczę betonowego Mordoru (dla niewtajemniczonych Mordor to średnio pieszczotliwa nazwa jednej z warszawskich dzielnic) mijam pola, lasy, łąki, jeziora etc., co jest skuteczną alternatywą dla czytania, bo uwielbiam gapić się na ten magiczny korowód przyrody z porozwieszanymi na chybił trafił nad ziemią mgłami.
Gdy książka wciągnie mnie na dobre kończę ją w domu by zaoszczędzić współpasażerom ewentualnej eksplozji łez, zawodzenia, rwania włosów słowem rujnowania makijażu w miejscu publicznym. W przypadku Siostry Rosamund Lupton prawie wszystko było zgodne z ww. scenariuszem i choć nie doszło do eksplozji łez to zakończyłam ją zszokowana, bo chyba jeszcze nikt tak bezczelnie nie nabił mnie w przysłowiową butelkę i to nie raz. Autorce nie wystarczy pospolite rozwikłanie zagadki kryminalnej musi jeszcze docisnąć guzik atomowy i powalić czytelnika na łopatki i to najlepiej tak żeby przestał oddychać, bo cała fabuła ulega zdemolowaniu, kiedy dochodzi do wyjaśnienia sposobu prowadzenia śledztwa. Pomyślałam, że strach się bać, bo to przecież debiut , więc co będzie dalej?
By to sprawdzić sięgnęłam po kolejny jej kryminał Potem i do dziś nie wiem, która z książek bardziej mi się podobała. Oryginalny pomysł na obserwowanie przebiegu śledztwa spoza uszkodzonego w wyniku wypadku ciała bohaterki i wyciskające łzy żegnanie się z życiem i rodziną spowodowały, że nie w głowie były mi mijane w oknach pociągu pola, lasy, łąki, jeziora etc. z porozwieszanymi na chybił trafił nad ziemią mgłami. W zasadzie trzymająca w szponach uwagi akcja plus ogrom emocji to od lat znany przepis na kryminał, do którego autorka jedynie grzecznie się zastosowała, ale w praktyce osiągnięcie takiego efektu wcale nie jest pewne. W każdym razie ja by odreagować musiałam szybko sięgnąć po jakąś lżejszą lekturę, bo o książkach Rosamund Lupton można powiedzieć wszystko, ale nie to, że nie zostawiają po sobie śladu a wszak o to w tej całej zabawie chodzi.

Czym jest człowiek? Iskrą.
Czym jest ludzkie życie? Chwilą.
Czym jest teraz przyszłość?
Iskrą. A czym bieg czasu szalony? Chwilą.
Z czego powstaje człowiek?
Z iskry. A czym jest śmierć? Chwilą
.