piątek, 23 września 2016

Świat ponad podziałami i światełko w szambie



Marlena mnie przebudziła, bo zachęciła do większej aktywności na blogu, więc serdeczne dzięki Marleno za tę pobudkę, bo kolejny kwartał minął a nawet całe lato. Prace mam nowe i trochę przerobione, ale zacznijmy od tych nowych. Na pierwszy ogień mroczny komplet w zgniłych zieleniach, który nie do końca jest w moim stylu, ale bardzo spodobał mi się papier. 
Napracowałam się przy nim, ponieważ ostatnio imponują mi Rosjanki i to właśnie rosyjskie prace były dla mnie inspiracją z ich przepychem, natężeniem kolorów i co to gadać kunsztem. Może nie jest to zgodne politycznie, ale jest kilka rzeczy na tym świecie, które nie znają granic i olewają politykę. 









Drugi przypadek to notes. Też mroczny, ale tym razem, bez żadnych elementów do scrapbookingu, bo moje praktyczne ja wygrało z tym ja od ozdóbek, które niestety szybko się odklejają zwłaszcza w mrocznej otchłani babskich torebek.





Trzeci przypadek to trampki. Ponieważ poprzednia, firmowa wersja mi się przybrudziła i znudziła (były całe czarne) teraz królują na nich romby, napisy i biedronki. Do pracy w urzędzie jak znalazł.







Po czwarte coś z poprzedniego posta, czyli komódka, która w pierwszej wersji nie za bardzo spodobała się koleżance, więc ją przerobiłam. Niby niewiele się zmieniło zaledwie dwie szufladki, ale teraz też bardziej się podoba.



I jeszcze małe podsumowanie lata na naszej podwarszawskiej wsi. W tym roku pojawiły się nasze pierwsze plony, bo już nie jesteśmy dyletantami, którzy atakują mszyce płynem do felg i postanowiliśmy coś wyhodować. Jak widać plony są bardzo rożnych gabarytów, ale po uśrednieniu chyba nie mamy się, czego wstydzić.



A oto Agata. Agata przyszła nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak i do końca nie wiadomo, kiedy. Któregoś dnia w kącie ogrodu zabawiał się z nią kot, od którego musiała się opędzać, bo była mała, chuda i znerwicowana. Teraz jest zdrowa, podpasiona, pewna siebie i to kot przed nią umyka. To żywy przykład na zastosowanie w życiu bajki o brzydkim kaczątku tutaj: o wątłej perliczce. Poza tym ma piękne pióra, które do kartek będą jak znalazł i intuicję skoro znalazła się w zagrodzie u wegetarian.



 
Agata dysponuje prywatną komórką wyłożoną styropianem z grzędami na różnych wysokościach oraz fotelem wyłożonym sianem i poduszką polarową, ale niestety najbardziej lubi naszą werandę, na której raz po raz zostawia po sobie specyficzny placek. Poza tym możliwe, że jest panem Agatem. Nie sprawdzałam, bo nie wiem jak i gdzie, ale bywa bardzo bojowa. 



Powyżej przykład wielkiej miłości. Pies najchętniej przeniósłby się do kurnika, bo cały czas musi być blisko perliczki i wpatruje się w nią w dzień i w nocy, z daleka i z bliska, kiedy jest słońce i kiedy pada deszcz. Śpi najchętniej też tylko w jej towarzystwie. Jak widać nie tylko decoupage nie zna granic miłość tym bardziej jest ponad granicami. Gatunków na przykład. 


Na pewno nie jest to książka dla purystów językowych wyspecjalizowanych w tropieniu każdego brakującego przecinka. Na pewno też nie dla tych, którzy rytuały religijne traktują, jako szczyt a zaniechali wszelkiego myślenia. I jeszcze nie dla tych, co to bułkę przez bibułkę, ale dla wszystkich pozostałych owszem.
Poruszające serce i wywlekające flaki na lewą stronę studium alkoholizmu i narkomani oparte na doświadczeniach autora. Do bólu bezpośrednie, bo i co tu owijać w bawełnę picie, ćpanie i wydalanie nie jest zbyt estetyczne, choć to ostatnie niezbędne by oczyścić organizm i odbić się od dna. Tak naprawdę każdy z nas może wpaść w jakąś formę uzależnienia choćby przez technologię, która atakuje nas dwadzieścia cztery godziny na dobę i wcale nie każdemu udaje się z tego wydostać, ale warto wiedzieć jak to widzą przyjaciele i rodzina. Jak dla mnie to książka o światełku w szambie jak to pięknie ujęła Lucy Wilska w Ranczu jednak nie tylko o ludzkich wydzielinach, ale głównie o pokonywaniu siebie, o męskiej przyjaźni oraz o miłości takiej bez bez przerysowanych, romantycznych fajerwerków.
Wiem, że było o niej głośno i kontrowersyjnie z różnych powodów, ale lubię autorów, którzy mają gdzieś czy nam się podoba, to, co myślą i czym rzygają. Czytałam ją kilka miesięcy temu, więc wiele wrażeń mi uleciało, ale to najlepsza książka w swoim rodzaju. W innych też. Najpierw rozwala na łopatki a potem na milion małych kawałków. Albo i więcej.

Cześć.
Cześć.
Jak leci?
Dobrze. U ciebie?
U mnie dobrze.
Tęsknię za tobą.
Śmieję się.
Tęsknisz za mną?
Tak, tęsknię za tobą. Dlaczego to jest śmieszne?
Nikt nigdy za mną nie tęsknił. Ludzie zwykle cieszą się, że mnie nie ma.
Śmieje się.
Ja nie.
To dobrze. Podoba mi się, że za mną tęsknisz.
Mnie też się podoba.
Uśmiecham się.
Co robiłaś wieczorem?
Siedziałam i gapiłam się w zegar, aż wydawało mi się, że już mogę do ciebie zadzwonić, żeby nie wyszło, że za bardzo mi zależy.
Śmieję się.
A ty, co robiłeś?
Siedziałem i czekałem na twój telefon i zastanawiałem się, co powiedzieć, żeby nie wyszło, że za bardzo mi zależy.

  
Fragment z książki "Milion małych kawałków" - Jamesa Freya



poniedziałek, 16 maja 2016

Pasja w letargu



Przypomniałam sobie, że prowadzę bloga, więc znowu udało mi się zmieścić w kwartale z tym postem, choć gołym okiem widać, że nie jest to upojny czas, jeśli chodzi o działalność dekupażową, ale też nie zupełna posucha. Po pierwsze pudełko na alkohol ze stemplami i nie pytajcie, czemu kolory stempli po obu bokach są różne. Tak to jest, kiedy się kończy pracę kilka miesięcy po jej rozpoczęciu a nie miałam ochoty na szlifowanie, tym bardziej, że trudno byłoby mi uzyskać po raz kolejny podobne przetarcia i spękania.







Po drugie Michael po raz drugi i to niemal w identycznym jak poprzednio wydaniu, ponieważ komuś bardzo spodobała się pierwsza wersja pudełka, które zrobiłam już spory czas temu. Z braku czasu ucieszyłam się, że nie muszę kombinować i chodziło o niemal identyczną pracę tylko niezawodne romby są czymś, co tym razem dodałam od siebie.  





A reszta to drobiazgi, które powstawały przy okazji i bez okazji niekiedy z dekupażem niemające nic wspólnego.






Scenariusz jest zawsze taki sam. Pakuję książkę do torby i wożę się z nią nawet kilka tygodni czytając w środkach lokomocji w drodze do i z pracy. Szkopuł w tym, że jadąc ze swojego lasu w paszczę betonowego Mordoru (dla niewtajemniczonych Mordor to średnio pieszczotliwa nazwa jednej z warszawskich dzielnic) mijam pola, lasy, łąki, jeziora etc., co jest skuteczną alternatywą dla czytania, bo uwielbiam gapić się na ten magiczny korowód przyrody z porozwieszanymi na chybił trafił nad ziemią mgłami.
Gdy książka wciągnie mnie na dobre kończę ją w domu by zaoszczędzić współpasażerom ewentualnej eksplozji łez, zawodzenia, rwania włosów słowem rujnowania makijażu w miejscu publicznym. W przypadku Siostry Rosamund Lupton prawie wszystko było zgodne z ww. scenariuszem i choć nie doszło do eksplozji łez to zakończyłam ją zszokowana, bo chyba jeszcze nikt tak bezczelnie nie nabił mnie w przysłowiową butelkę i to nie raz. Autorce nie wystarczy pospolite rozwikłanie zagadki kryminalnej musi jeszcze docisnąć guzik atomowy i powalić czytelnika na łopatki i to najlepiej tak żeby przestał oddychać, bo cała fabuła ulega zdemolowaniu, kiedy dochodzi do wyjaśnienia sposobu prowadzenia śledztwa. Pomyślałam, że strach się bać, bo to przecież debiut , więc co będzie dalej?
By to sprawdzić sięgnęłam po kolejny jej kryminał Potem i do dziś nie wiem, która z książek bardziej mi się podobała. Oryginalny pomysł na obserwowanie przebiegu śledztwa spoza uszkodzonego w wyniku wypadku ciała bohaterki i wyciskające łzy żegnanie się z życiem i rodziną spowodowały, że nie w głowie były mi mijane w oknach pociągu pola, lasy, łąki, jeziora etc. z porozwieszanymi na chybił trafił nad ziemią mgłami. W zasadzie trzymająca w szponach uwagi akcja plus ogrom emocji to od lat znany przepis na kryminał, do którego autorka jedynie grzecznie się zastosowała, ale w praktyce osiągnięcie takiego efektu wcale nie jest pewne. W każdym razie ja by odreagować musiałam szybko sięgnąć po jakąś lżejszą lekturę, bo o książkach Rosamund Lupton można powiedzieć wszystko, ale nie to, że nie zostawiają po sobie śladu a wszak o to w tej całej zabawie chodzi.

Czym jest człowiek? Iskrą.
Czym jest ludzkie życie? Chwilą.
Czym jest teraz przyszłość?
Iskrą. A czym bieg czasu szalony? Chwilą.
Z czego powstaje człowiek?
Z iskry. A czym jest śmierć? Chwilą
.