niedziela, 27 lipca 2014

Jeszcze raz o robalach, fobiach i innych dziwnych rzeczach, czyli taki trochę popaprany post



Moja ogrodowa ignorancja wcale was nie odstraszyła a wynurzenia na temat robali wzbudziły spory odzew, bo wiele osób ma podobne odczucia. Niestety żeby pozbyć się fobii trzeba się oswoić z jej przedmiotem czytaj: doprowadzić do bliskich spotkań z robalami takimi oko w oko i bez ściemy. Wszak jedyną osobą, którą możemy zmienić jesteśmy my sami, ale łatwiej za każdym razem wzywać na ratunek  pierwiastek męski niż podjąć walkę z tym najtrudniejszym przeciwnikiem, czyli właśnie sobą.
Na pocieszenie dodam, że istnieje ponad siedemset sklasyfikowanych fobii a insektofobia jest typowo babska i cierpi na nią większość kobiet. Żeby jednak parytety zostały zachowane powiem, że prawie każdy posiada jakieś lęki i wybrałam kilka specyficznych. 

Lewofobia - strach przed rzeczami leżącymi po lewej stronie ciała.
Optofobia - strach przed otwieraniem oczu u innych.
Geniofobia - strach przed podbródkiem, drugą brodą.
Barofobia - strach przed grawitacją (pewnie dla tych mocno stąpających po ziemi).
Chrometofobia - strach przed pieniędzmi. 
Idemofobia - strach u kobiet, że przyjdzie się na imprezę w tej samej sukni, co inna kobieta (a fuj).
Kserofobia - strach przed uschnięciem.
Defekaloesiofobia - strach przed bolesnymi ruchami jelit (a któż by się nie bał bolesnych ruchów jelit?).
Rimpawofobia - strach przed staniem na pękniętych płytach chodnikowych.
Seskipedalofobia - strach przed długimi słowami.
Colligafobia - strach przed pakowaniem się (jeśli w kłopoty to normalne).
Uksorfobia - strach przed własną żoną oraz fobia koronna moim zdaniem tak na wszelki wypadek gdyby cokolwiek zostało pominiętepanofobia, czyli - strach przed wszystkim.

Lista jest nieustająco uzupełniana tym bardziej, że powstają nowe fobie związane z nowoczesną technologią i zmieniającym się światem np.:
Chiclefobia - strach przed gumą do żucia.
Olofobia - lęk przed realizacją projektów unijnych oraz przed kobietami o imieniu Ola.
Primaforifobia - lęk przed wychodzeniem z pracy, jako pierwszy.
Obselitofobia - przeświadczenie, że jest się gorszym, bo wszyscy dookoła mają lepsze telefony komórkowe.

Pewnie mogłybyśmy dopisać w tym gronie jeszcze jedną - decofobię, czyli strach, że kiedyś zdekupażuje się wszystko w okolicy i nie zostanie nic do roboty no i bezpieczniej jest pląsać po nieuszkodzonych płytach chodnikowych. Tu skończę znęcanie się nad Wami tymi wyimaginowanymi strachami, bo fobie to przecież zupełnie nieuzasadnione lęki a jeśli komuś mało to odsyłam na stronę www.mojafobia.pl



Mimo, że pani bąknęła pod nosem nazwę tego czegoś, co jest na zdjęciu powyżej to tak ugrzęzłam we własnych myślach, że nie zapamiętałam, ale pewnie mnie uświadomicie. Praca była bardzo prosta, bo różyczki zrobiły dziewięćdziesiąt procent efektu.
Urządzenie będzie dobre na przetrzymywanie rzeczy, które potrzebują dobrej wentylacji a mężowi skojarzyło się z........urną. Urna z widokiem na świat to całkiem ciekawa perspektywa jednak trzeba uważać na przeciągi. Ostrzegałam, że to będzie popaprany post. 







Dawno nie było kartek, więc powstały dwie a róże na nich to moja robota i póki, co wychodzą mi w takich właśnie nieco końskich gabarytach, ale będę się doskonalić. 
Zachciało mi się miksowania zdjęć, więc zabawiłam się w takie nakładki zdjęciowe.





Natomiast te jasne, słodkie piórka znalazłam na własnym podwórku i tylko mam nadzieję, że Maryśka nie maczała w tym swoich morderczych pazurów, ale są naturalną zmianą barw przy przechodzeniu ptaszka w dorosłego osobnika.

 

Jeszcze lupa. Wkurzało mnie jak błyskała po oczach tym swoim surrealistycznym, wypielęgnowanym niklem, więc ją scraclowałam i od razu mi lepiej.

I jeszcze chwila na lobbing, bo zostałam poproszona o zamieszczenie informacji o nowym bardzo ciekawym projekcie, który nazywa się Kenis. Kenis to platforma edukacyjna z bazą materiałów wideo i kursami. Będzie miejscem treningu umysłu przy wykorzystaniu nowoczesnych rozwiązań technologicznych dostępna za darmo z podziałem na dzieci, młodzież uczącą się oraz całą resztą żądną wiedzy i sama czekam z ciekawością. Nie ma, co więcej strzępić klawiatury wszystko pod adresem  - Kenis.pl. 













Jeśli.....

Jeśli wsysać cie będzie wir czarnej wody
chwytaj się gwiazd, chwytaj się słońca.
Jeśli nie utrzymasz się na powierzchni
ich blask 
w zaciśniętych pięściach zabierzesz na dno. 

środa, 16 lipca 2014

Zielony, sielski, letni post



Minęły już dwa lata, od kiedy udało nam się uciec z bloku na wieś i mimo, że integracja nastąpiła błyskawicznie i nie przewidujemy powrotu do przeszłości to odkryliśmy, że posiadanie domu z odrobiną ziemi jest zdecydowanie bardziej zawiłe niż większość kombinacji na pilocie TV no i kosztami, czego byliśmy świadomi, choć nie do końca. Na przykład taki niby pierwotny mechanizm jak trawa a uzurpuje sobie prawo do zachwaszczenia sobą każdego gołego kawałka ziemi jakby ktoś faszerował ją drożdżami aż padły już dwie kosiarki. Albo inwestycje typu płotki, kwiotki czy nawozy. 


Tym bardziej, że w kwestii wiedzy ogrodniczej jesteśmy uzdolnieni inaczej a momentami może to wyglądać na znęcanie się nad środowiskiem naturalnym wszak ponad czterdzieści lat mieszkania w bloku musiało pozostawić jakieś piętno.


Cieszymy się jak dzieci, jeśli jakaś roślinka nie klapnie w ciągu miesiąca i są postępy, bo nie pryskamy już mszyc płynem do felg. Zastrzegam, że to był pomysł małżonka, bo ja bym postawiła na jakieś szlachetniejsze medium. Tak czy siak zagrywka była pokerowa, bo mszyce zniknęły. A po co ten zawiły wstęp? Chodzi o łubiankę ozdobioną własnym sumptem, czyli takie raczej ogrodowe urządzenie. 


Dobrze jest przy malowaniu rozcieńczyć farbę wodą, bo mimo, że łubianki nie mają konstrukcji mercedesa to i tak trudno dotrzeć do niektórych zakamarków a na dodatek bywają mocno zniszczone miejscami, ale od czego są gadżety. Miałam szczery zamiar ozdobić jeszcze jedną, ale po pomalowaniu pogięło ją tak, że przestała trzymać jakikolwiek pion i poziom. 


Jeden z niewielu a może jedyny minus mieszkania bliżej natury to robale. Desanty mrówek, roje komarów, zastępy szczypawek znajdują się w miejscach, w których człowiek miasta najmniej się tego spodziewa wśród lampionów, pledów i o zgrozo! W wysuszonym praniu. Ostatnio znalazłam takiego w skarpecie właśnie przymierzał się by odgryźć mi stopę. Natomiast nie ruszają mnie myszy i szczerze sympatyzuję z żabami ratując im życie przed morderczymi zapędami Maryśki (patrz zdjęcie pierwsze, prawa strona w gąszczu kwiatka).



Ponieważ na wszystko jest metoda doskonałym znieczulaczem na robaki jest nalewka, którą u nas można delektować się bez nadszarpnięcia reputacji, bo coraz trudniej w dzisiejszym świecie posiedzieć przy kieliszku nie stosując żadnych barw ochronnych. Dlatego ozdobiłam karafkę, która będzie komponowała się z tłem, czyli ozdobiłam polnymi kwiatkami i przekornie umieściłam robaka w postaci biedronki. 



A żeby to wszystko można było oglądać zwłaszcza żeby mieć oko na te nieszczęsne robale warto też mieć przy sobie okulary a jak okulary to i etui i mimo, że tematyka na tym etui jest z bardzo wielkiego świata, ale nie mogłam oprzeć się temu obrazkowi w niebieskiej sepii. Wszak okulary są całoroczne.  

















Tęsknisz za kimś. Zadzwoń.
 Pragniesz zrozumienia. Wyjaśnij. 
Masz pytanie. Zapytaj.
Nie lubisz czegoś. Przyznaj to.
Lubisz coś. Nie kryj się z tym.
Chcesz czegoś. Poproś o to.
Kochasz kogoś. Okaż to.
Życie mamy jedno. Nie komplikujmy.


piątek, 4 lipca 2014

Jestem blogerem, czyli po to ten cały zgiełk?


 Prawie ostatnim rzutem na taśmę zdążyłam z tym wpisem i troszkę mnie już zmęczyli ci  Zblogowani.pl i akcja Jestem blogerem, bo się tam nie umiałam wstrzelić a oni ciągle coś proponowali odbierając spokój ducha aż dałam się skusić. A to żeby dodać bloga do listy, a to żeby wziąć udział w konkursie a kiedy już chciałam wziąć udział w konkursie to mnie z hukiem wyrzucili, bo nie tak miało być na dokładkę mieli rację, ale przecież wiadomo, że nikt nie jest doskonały zwłaszcza moje posty. Jednak wreszcie mogę wypiąć klapę do orderu, bo się udało, ale wyszło, że jestem trochę zdolna inaczej w kwestiach techniczno-informatycznych.
Stałym bywalcom muszę wyjaśnić, że będzie to nieco inny post taki galowo - podsumowujący i o ile propozycja ta wytrącała mnie z równowagi to, kiedy podjęłam rękawicę całkiem miło się pracowało.
Natomiast tych, którzy po raz pierwszy goszczą na blogu w ramach konkursu informuję, że przeplatam tekst moimi pracami, żeby pokazać, co to jest ten cały decoupage, jak potrafi okręcić wokół palca, zresztą jak każda pasja zacierając granice między rozsądkiem a jego brakiem, dniem i nocą do tego kradnąc przestrzeń, czas, spokój myśli krótko mówiąc życie, ale do rzeczy.


Do tej pory całe to blogowanie uważałam za niepoważne zjawisko społeczne dla małolatów, ale, od kiedy zajęłam się rękodziełem po ostatnim haśle - kobiety do szpachli mogłabym wygenerować kolejne – kobiety do blogów, choć jeśli ktoś jest chętny to ostrzegam, że pasja + blogowanie = harówa i przyklaśnie temu większość rękodzielniczek, wszak gramy w jednej orkiestrze. 


A korzyści? Oczywiście są mogę nimi sypać jak z rękawa poza bólem kręgosłupa, nie raz i nie dwa zdemolowanym makijażem i obrastaniem w tłuszcz. Powszechnie wiadomo, że pasjonaci mają bujne życie a pasjonaci-blogerzy-rękodzielnicy bujne do sześcianu, bo po pierwsze na blogach można poznać fajnych ludzi z podobnymi zainteresowaniami albo mniej fajnych, czyli jak w realu tylko, że w realu nikt nie chce słuchać o decoupage, ponieważ rozmowa z pasjonatem o jego pasji to jak rozmowa z kimś na dopingu a temat jak bumerang zatoczywszy koło wraca w to samo miejsce.



Można i wypada utrzymywać w dobrej formie swoje zwoje, zastanowić się nad sobą, nad życiem, coś przeczytać, do słownika zajrzeć o decoupage nie wspomnę, bo to temat wiodący na dodatek jakieś pokrewne pasje bezczelnie się wkradają ograbiając z pozostałych ochłapów czasu, który i tak jak za krótką kołdrę nie wiadomo, na co przeznaczyć: życie prywatne, odpoczynek, kulturę? Bywa, że nieszczęsne zwoje tak mi się od tych pomysłów przegrzewają, że w rezultacie stoję w miejscu.
Warto wspomnieć o braku przestrzeni, która już na wstępie przygody z decoupage zapadła się jak stara purchawka, że nawet cenzura przestała się buntować. Brak przestrzeni to pojęcie naukowe potocznie rzecz ujmując chodzi o pospolity bałagan żeby nie powiedzieć jeszcze dosadniej.


Skoro mowa o bałaganie to od czasu do czasu mniejszą lub większą głupotą zaśmiecę też cyberprzestrzeń, co wystarczy, aby ktoś obrzucił bloga żółcią, ale nie zamierzam przesiewać komentarzy, bo to koszt wpisany w tę robotę. Wszak to jakby żywy organizm i wszystko można poprawić, ale żaden korektor nie zasygnalizuje błędu a funkcja – opublikuj puszcza w obieg kolejne bardziej lub mniej zręczne wypociny. Tym bardziej, że doświadczenia mi brak w publicznym pisaniu i niby robię postępy, ale raczej nie pojadę na tym jak na drzwiach od stodoły za specjalnie daleko.


Nie raz i nie dwa, kiedy wreszcie przygotuję prace, obrobię zdjęcia oraz tekst rodzi się schizofreniczna myśl – wiej stąd, gdzie pierz rośnie, po co ci to wszystko? Widać jednak mam jakieś parcie na szkło skoro z tym nie kończę. Poza tym nawet najfajniejsze zabawki nikną w tym wirtualnym świecie z prędkością światła, który równie szybko zapomina zarówno o osiągnięciach jak i o potknięciach. Lepszą pożywką są rzecz jasna te ostatnie. 

 
Podsumowując mój blog to wypadkowa potyczek z rękodziełem i wydarzeń życiowych, ale nie byłoby bloga gdyby nie rękodzieło. Średnio, co kwartał obiecuję sobie, że będę pisać tylko o decoupage, ale wiadomo, że życie to miks zdarzeń bardzo różnorodnych i ciągnąc wózek z taką mieszanką trudno o konsekwencję a pod wpływem emocji o mądrą, sensowną segregację. 



Pewnie kiedyś, gdy spojrzę wstecz będę śmiać się z tego wszystkiego do rozpuku i albo na wskutek wypalenia, albo impulsu z racji gorejącej jak huta szkła głowy i upodobania do łapania kilku srok za ogon kliknę - skasuj bloga, bo przecież wszystko ma swój początek i koniec.