niedziela, 16 listopada 2014

Tak to właśnie z weną bywa, że przychodzi lub odpływa



Przewrotna tegoroczna jesień spowodowała, że zwoje popadły mi w lekki letarg i nawet czekoladowe próby przekupstwa nie dały rady ich odpalić. Dlatego plany, zamiary i strategie podkuliły ogony i udają, że ich nie ma albo, że nigdy się nie wykluły a wena uschła na pieprz wraz z jesienią. Być może to sprawka ewolucji, która zaleca oszczędzać siły przed zimą na dokładkę o zgrozo gromadzić tkankę tłuszczową wszak skomasowany atak czekoladowych kalorii musi pozostawić jakiś ślad. 
Pewnie za bardzo naciągam tę teorię tym bardziej, że póki, co zima obchodzi się z nami jak z jajem. Zwykle o tej porze już nie raz byliśmy sponiewierani przez aurę i osmagani deszczem, wiatrem, śniegiem, ale póki co to po blogu pohulał sobie wiatr.



Zauważyłam jednak, że czas otępienia twórczego, czyli wywołany już do tablicy brak weny, który zazwyczaj działa na wszystkich płaszczyznach począwszy od pracy, pisania, klejenia pudełek a skończywszy na porannym naciąganiu skarpetek da radę przeżyć bez zbytniego napinania pośladków czy rwania włosów. 
Jeśli wyrazi się wewnętrzną zgodę na to, że kryzys istnieje tak jak powietrze i przeminie kiedyś jak kiepski dzień w życiorysie to wena wróci jak bumerang albo niewierny kochanek na kacu. Te powroty bywają różne czasem niezauważalne a czasem z hukiem jak torpeda. Czaszka pęcznieje i należałoby ją schłodzić, bo zacznie dymić z przegrzania i znowu nie będzie żadnego pożytku.  


Jeśli zrobimy to bez przemocy wobec samych siebie np. bez poganiania czy rzygawki, że nic nam nie wychodzi a w ogóle to jesteśmy do bani to zgodnie z powiedzeniem, że im bardziej siebie lubisz tym lepiej ci idzie a im lepiej ci idzie tym bardziej siebie lubisz zachowanie spokoju jak magnes przyciągnie powrót do normalności, czyli np. w moim przypadku do totalnego nieładu. Potem wszystko będzie działać jak dobrze naoliwiona machina do następnego razu, bo w życiu muszą być dobre i złe chwile choćby dla rozróżnienia, która jest która. 


Tym przydługim wstępem na temat weny łącznie z omówieniem warunków meteorologicznych z ostatniego kwartału chciałam powiedzieć, że właśnie miałam taki zastój na różnych polach działania a co większe zadania w dalszym ciągu leżą odłogiem. No i żeby nie stać się maniaczką ozdabiania wyłącznie siedzisk statycznych i bujanych wzięłam się za mniejsze i precyzyjniejsze rzeczy, bo bujanie raczej precyzji nie służy. 
Pierwsze pudełko ozdobiłam elementami do scrapbookingu, wydrukiem i napisami ze słynnej serwetki z wielkim, czarnym motylem, w której podoba mi się wszystko poza….wielkim, czarnym motylem w związku, z czym go tam nie ma. 


Chyba wybitnie nieokiełznane są moje nieokiełznane myśli, bo jest to bodajże czwarty notes, który zmontowałam żeby je w nim usidlić. Nie bardzo pamiętam, co się stało z poprzednimi, ale przedostatni wygląda jak poniżej.


 To oczywiście sprawka czworonogich wandali, które w ten sposób redukują frustracje związane z nieobecnością właścicieli. A może notes na nieokiełznane myśli powinien właśnie tak wyglądać? 




Żeby przegonić ciemność, która teraz jak upierdliwy cień towarzyszy ludziom pracy rano i wieczorem ozdobiłam świeczkę, która od kilku lat porażała nijakością. Natychmiast odpłaciła pięknym za nadobne rozświetlając otoczenie nieco przedwczesnym świątecznym klimatem i płomiennym blaskiem. 
Na koniec za długa tuba, której jeszcze nie zdążyłam wykończyć na eleganckie papiery tak długa, że nie dało rady upchnąć jej w kadrze, więc tylko środkowy jej wycinek. 

















Wielkie absurdy nie są wymyślane przez tych,  których rozum krząta się wokół spraw codziennych. Nic dziwnego zatem, że właśnie najintensywniejsi myśliciele bywali producentami największego głupstwa.
Witold Gombrowicz