wtorek, 27 marca 2012

Candy rocznicowe i dwa lata z życia pasjonata



Tradycją na blogach jest candy na rok istnienia bloga i nie będę jej przerywać, ale do tego obrządku  wrócę później, bo to rok od pierwszego wpisu na blogerze i ponad dwa, od kiedy mnie wessało w ten dekupażowy świat i nigdy nie zapomnę słów koleżanki, że to tylko „pomalować nalepić i już”, czyli  banalna sprawa.




Zastanawiam się czasami, dlaczego decoupage i myślę sobie, że fajnie, że można ozdobić każdy najszkaradniejszy nawet przedmiot, ale przecież byłoby bezsensowne oklejać każdy najszkaradniejszy nawet przedmiot, choć szkarady ci wokół dostatek a jak mamy do czynienia z przypadkiem klinicznym to nigdy nic nie wiadomo.

Z perspektywy tych dwóch lat znalezienie pasji mogę porównać do podcinania własnej gałęzi, bo co myśleć o tym, że każdy bardziej lub mniej luźny grosz inwestowałabym w papiery, ale nie wartościowe tylko ozdobne a resztę w pozostałe deco-gadżety też ozdobne.
Albo nieustający  brak czasu i tylko pociesza fakt, że nie mam go też na  np. obserwację procesu powiększania się cellulitu, którym kiedyś się emocjonowałam jednak mimo, że decoupage mu pomaga w rozwoju to raczej mi to już powiewa i w rezultacie zamieniłam sklepy kosmetyczne na markety budowlane. A myśli natrętne, które jak owsiki  pojawiają się w kolejce supermarketu, autobusie i nie powiem jeszcze gdzie nad tym, co by tu jeszcze zmalować a przecież planów mam na pół roku do przodu albo i dłużej nie mówiąc o przestrzeni, która już na początku zapadła się jak stara purchawka.

Czas kończyć, bo większość osób czytających bloga to pasjonatki, które to doskonale rozumieją: dom panoramicznie "udekorowany" suszącymi się klamotami, po kryjomu przed domownikami  przemycane kolejne zakupy, wiecznie niedopieszczone paznokcie a odsieczy nie widać wręcz przeciwnie jakieś pokrewne pasje się zakradają czyniąc dalsze spustoszenie.
I tylko pękam z dumy, że tu zaglądacie, bom w najśmielszych nawet snach rok temu nie przypuszczała, że to tak zakiełkuje i pójdzie swoim życiem przy tych ledwo trzydziestu wpisach, które stały się wypadkową potyczek z dekupażem i  wydarzeń życiowych, co jak spojrzę wstecz przeplata się trochę jak  mydło i powidło.




Wracając do doczesnych spraw technicznych związanych z candy  zasady jak zwykle, czyli:
- komentarz pod tym postem,
- ww zdjęcie-baner na swoim blogu o candy,
- w przypadku osób nieposiadających bloga komentarz,
- mile widziane dodanie się do obserwatorów.

A w skład wchodzą:
- zdekupażowany wałek z odzysku,
- dwa obrazki na deseczkach z odzysku,
- tradycyjnie stosik kilkudziesięciu serwetek,
- papier ryżowy z etykietami,
- Zeszyty Decoupage - trzy dodatki do Gazety Wyborczej a jeśli się znajdą do o czasu losowania to będzie więcej, bo poszukiwania ciągle trwają.
 

Rozstrzygnięcie 30 czerwca, czyli zgodnie z kalendarzem nietypowych świąt w dzień rozwalania zabawek  i mam nadzieję, że do tego czasu uda nam się przekornie i przynajmniej powierzchownie uporządkować zabawki w naszej lekko zdemolowanej piaskownicy i losowanie odbędzie się już w nowym-starym domu.














Odwaga nie jest brakiem strachu. To świadomość, że coś jest ważniejsze niż strach.
Ambrose Redmoon

czwartek, 15 marca 2012

Manufaktura małżeńska cd.


Może trudno w to uwierzyć, ale dziś nie będzie żadnej reanimacji, gdyż padło na  zupełnie nową  rzecz - mebel w stu procentach wyprodukowany przez naszą małżeńską spółkę wykonany został przez małżonka, ozdóbki to tradycyjnie moja działka, choć udzieliłam prawa głosu, które uważam całkiem zgrabnie wykorzystał  np. metalowe narożniki a jeśli chodzi o kolor zwykł odpowiadać: no nie jest taki zły albo koronny - rób jak uważasz no to zrobiłam.


Nie wiedziałam jak go nazwać: regał, witryna, biblioteczka, bo zawiera wszystkiego po trochu i wymyśliłam - kącik lekko kulturalny, bo jest przeznaczony na sprzęt grający, książki, płyty no i  szpetny telewizor ma w nim przewidzianą swoją jamę. Na razie przypadkowe przedmioty przeciągnęłam tą samą farbą, które jeszcze nie mają swojego miejsca, ale w ruderce poza urządzeniami sanitarnymi jeszcze nic nie ma swojego miejsca.



Kolor to własnym sumptem zmieszana: biel, czerń, brąz, beż i krem w proporcjach jak popadnie a podejrzewam, że mogłam biały z czarnym połączyć i wyszedłby ten sam a  po tych ekscytujących eksperymentach kolorystycznych prawie beczka farby została i będę nią teraz malować wszystko , co na drzewo nie da rady uciec.
 
















Antykariera - odkrywanie własnego powołania
To praktyczny sposób wyrażania naszej niepowtarzalności i próba pogodzenia wschodniej duchowości z zachodnią przedsiębiorczością., która odpowiada na proste, lecz ważne pytanie: czy można zarabiać pieniądze, robiąc to, co się kocha i odpowiada: tak.
Czy antykariera stanie się Biblią pracy XXI wieku? Patrząc na tych, którzy w gorączce robienia biznesowych interesów dotarli do etapu pustki i wypalenia, miejmy nadzieję, że tak. Pytanie o sens pracy ma pod koniec drugiego tysiąclecia głębokie uzasadnienie. Antykariera to nie tylko prowokacja intelektualna - to zaproszenie do intelektualno-duchowych podróży życia, która daje przeświadczenie o bogactwie możliwości i wzajemnej współzależności z innymi ludźmi i wszelkimi żyjącymi istotami. Wyzwala nas z obrazu świata opartego na lęku, gdzie stale dominuje obawa o własne bezpieczeństwo cdn.
Rick Jarow, twórca i guru  pojęcia - antykariera.-  fragmenty z http://www.wegetarianski.pl/


czwartek, 1 marca 2012

Wyzwania i rozterki na temat ruderki



Twórczy pęd mnie dopadł chyba z wiosną związany i postanowiłam po raz pierwszy wziąć udział w wyzwaniu Szuflady i ta oto kartka została zgłoszona na wyzwanie nr 5 - „dziękuję Ci, że jesteś” mam nadzieję, że spełnione będą wszystkie wymagania. Przeznaczona jest dla naszego przyjaciela, który tak bardzo nam pomógł w pracach nad naszym nowym domem a jeśli cytat z kartki jest nie czytelny to brzmi on tak:
Gdy przyjaciele są prawdziwi nie przypominają szklanych cacek  ani mrozu na szybie lecz są najsolidniejszą, ze znanych nam rzeczy.





Druga nie nie spełnia wymogów, bo nie o taki sposób obcowania chodzi.




Poza tym znów kilka staroci wpadło w moje ręce, których jeszcze sporo zalega kąty naszej ruderki a do tego bezczelnie odbiera głos naszym znajomym, którzy dopytują, czy rzeczywiście nie zamierzamy wyrzucić tego czy tamtego? I chyba nie mogą się odnaleźć kiedy widzą, co my tam mamy, co wyprawiamy i jak wyglądamy, bo od moich dziennych kreacji gorsze są tylko moje wieczorne kreacje i nic dziwnego, bo ilość polarów, które wymazałam farbą przekracza swobodnie średnią krajową .




Dwa stare syfony, które przedtem były w metalicznych odblaskowych kolorach tak szpetne, że na wszelki wypadek nie zrobiłam zdjęcia żeby mi nie przyszło do głowy wrzucić ich na bloga, bo mógłby stanąć łuną .








Do kompletu z syfonem dorobiłam donicę od kilku lat smętnie zalegającą górne partie wysokich mebli może teraz pojawi się dla niej jakaś szansa. Para z nich mieszana w ogóle niedobrana poza motywem oczywiście. 
Akcja rozgrywa się na naszej świeżo wycyklinowanej podłodze, która radykalnie zmieniła wygląd ruderki, ale jeszcze nie pora na odsłonę.



Popękany, stary wałek do ciasta, który miał dwie możliwości skończyć w piecu albo  stać się  ozdobionym i i już nieprzydatnym w pracach kuchennych.







Serducho, które też tkwiło dość długo w kącie chyba w stanie przedzawałowym od ilości kurzu wziętego na klatę, aż wreszcie doczekało się wykończenia.
















Najkrótsza droga wiedzie na manowce; najdłuższa - z powrotem.
Władysław Grzeszczyk

sobota, 18 lutego 2012

Kilka różnych wątków


Udało mi się wykończyć drugą walizkę, mimo, że w naszej ruderce nastała epoka lodowcowa i każdą wolną chwilę spędzaliśmy na walce z mrozem poniżej trzech polarów nie schodząc chuchając i dmuchając na zamarznięte krany, prysznice i pozostałe urządzenia sanitarne, ale przy takich mrozach ta  niedoskonała logistyka  zawiodła i  przegraliśmy wojnę, a małżonek który będąc facetem, który jeńców nie bierze spał tam przy temperaturze dwóch stopni w nocy a po całodziennym paleniu w kozie bywało nawet sześć w porywach, ale do rzeczy. Ponieważ walizki występować będą razem ozdobiłam je niby różnie, ale jednak podobnie.




Obie oklejone zostały wydrukami pochodzącymi ze strony Graphic fairy, ale nie zdejmowałam skalpa w postaci transferu, bo szkoda mi było preparatu na tak stare rzeczy, popacikałam patyną boki i metalowe elementy, które w rezultacie wyglądają na zardzewiałe zresztą gołym okiem widać, że ich mechanizmy są mocno niedoskonałe, ale przecież nikt nie jest.



Poniżej zbiór posiadanych przez nas na razie walizek: dwie ze strychu jedna ze śmietnika. Grunt to umieć się ustawić.

 

Dla przypomnienia jak wyglądały kiedyś.



Wyszperałam też inne pomysły na wykorzystanie starych walizek.










Dwie romantyczne kartki w kolorach jedynie słusznych dla mnie oczywiście.







Ren-ya zaprosiła mnie do zabawy dotyczącej ulubionych seriali, która polega na tym, że należy:



1. Opublikować u siebie na blogu logo taga.
2. Napisać kto go otagował.
3. Zaprosić co najmniej 5 innych blogów.
4. Wymienić i opisać kilka swoich ulubionych seriali.

Jednak nie będzie zgodnie z zasadami, ponieważ nie znam się na obecnie panujących serialach, więc  sięgnę do  przeszłości i wyłuszczę coś z pamięci póki jeszcze się da.
Serial mojego dzieciństwa to Czterej pancerni i pies i  pewnie kilkadziesiąt procent czterdziestolatków i wzwyż też go wymieni a powodem była przewrotna, bo podwójna miłość oczywiście do Szarika, ale i do Janka Kosa jego blond grzywki oraz inteligencji techniczno-interpersonalnej. Przeszło mi  ze trzydzieści lat temu, jednak małżonek pastwi się nade mną dalej i wpatrując się w wylniałe kopie przepowiada, co nastąpi po kolejnej scenie, ale jeszcze gorzej jest,  kiedy  zaczyna śpiewać razem z Grigorijem Saakaszwili.



Stawka większa niż życie fascynowała i fascynuje do dziś  jednak w poruczniku  Klosie  się nie kochałam,   bo był za mało spontaniczny jak na mój gust, ale chyba trudno by  było napisać scenariusz dla romantycznej postaci, która sieje takie spustoszenie w szeregach abwery.




Jeszcze w zeszłym roku chciałam napisać obraźliwego maila do TV,  kiedy ostatni odcinek Wakacji z duchami przenieśli o pół godziny wcześniej.



W czasach kształtowania się niektórych związków chemicznych lubiłam dobranockę Bajki z mchu i paproci (wszak to też serial) a zwłaszcza muzykę, przy której miałam  ciary na plecach tylko wtedy nie umiałam tego nazwać,  która zawsze trwała za krótko a jak wiadomo niespełnione pragnienia dzieciństwa mogą mieć wpływ na całe życie. Pamiętam, że bajki miały dwóch stabilnych emocjonalnie bohaterów zwłaszcza w porównaniu ze współczesnymi rozpędzonymi  i sprytnymi jak MacGyver postaciami z kreskówek Żwirek i Muchomorek  nawet w tarapatach byli zrównoważeni i apatyczni podobnie jak  muzyka.





Ostatni serial fabularny, przy którym zasiadaliśmy w stadzie to były Miodowe lata a potem zaangażowaliśmy się w zupełnie inną branżę i tkwimy w niej po uszy, czyli  Boskie wnętrza, Budujące małżeństwo, Ucieczka na wieś, Dach nad gwiazdam i



kultowe Wielkie projekty. To historie ludzi, którzy postanowili zbudować lub wyremontować własne domy i po wnikliwej analizie kilkudziesięciu odcinków doszliśmy do wniosku, że do szczęśliwego zakończenia budowy lub remontu domu niezbędne są pieniądze, ale równolegle motywacja, jak zawsze rozsądek i praca własna.


Na koniec muzyka nie z serialu, ale z pierwszego i jednego z niewielu  i dobrze  polskich westernów - Prawo pięści w wykonaniu Edmunda Fettinga, czyli tego, który śpiewa Deszcze niespokojne. Magiczna piosenka, przy, której zwalnia świat.





Do dalszej zabawy proponuję: Ewkiki, Inkwizycję, Mamon, Czarnego kota oraz Kamarek pod warunkiem, że jeszcze na ten temat się nie wypowiadały i nie zobowiązująco, bo nie o to chodzi.
















Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.
 Mark Twain
 


piątek, 27 stycznia 2012

Scrapbooking po mojemu

Dziś będzie trochę nietypowo, bo doszło do mojego kolejnego starcia ze scrapbookingiem, choć nie do końca wiem czy ozdabianie koronkami różnych kartonów to jest scrapbooking czy może coś bliżej niezidentyfikowanego osobiście wszystko mi jedno, bo zabawa jest przednia a największą jej zaletą jest to, że może powstać coś w jeden wieczór, co w przypadku decoupage jest niemożliwe. 



Natomiast mały minus to hałda śmieci po wycinankach z maleńkimi, wrednymi farfoclami, których skubanie doprowadzało momentami do szaleństwa, ponieważ godzina była za późna na odkurzacz, ale należy się po prostu lepiej zorganizować w przyszłości. Były też karkołomne decyzje, bo żeby dobrać guzik we właściwym kolorze musiałam odpruć go od bluzki, co prawda kupionej bardzo dawno temu i jeszcze przeprosiłam się z igłą żeby przyszyć ten guzik i tylko mój mąż wie jak dramatyczne było z nią moje ostatnie spotkanie a miało miejsce jeszcze w ubiegłym wieku. Może już czas na pojednanie? 

 

Wydruki pochodzą z blogów Antique Passion oraz  Mi Baul Del Decoupage.







Przy okazji masę błędów popełniłam, których nie będę wymieniać jednak specjalistki natychmiast je wychwycą, ale jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz a skoro śpiewać każdy może to i poscrapować każdy sobie też chyba może.

















Optymizm  - karykatura nadziei.
Gilbert Cesbron.