Bardzo serdecznie witam w Nowym Roku wszystkich, którzy tu zaglądają zarówno cyklicznie jak i sporadycznie albo zupełnie przypadkiem i nowe obserwatorki z różnych stron świata też witam o ile oczywiście uda się rozszyfrować zawiłości polskiego języka.
Na dziś przygotowałam same kartki no i może odrobinę przesadziłam z tym wpisem dla dorosłych miał to być raczej
mały pijar dla bloga, ale może się zdarzyć, że momentami będzie zmysłowo, choć jest jeszcze trochę czasu zanim świat zalany zostanie czerwonymi sercami w rozmiarach od S do XXXL.
Niesforne dzieciaki w wersji monochromatycznej i różowochroamtycznej a
róż chyba pierwszy raz gości na moim blogu. Dziewczyny, które mnie chwalą za
konsekwencję kolorystyczną mogą się nieco zdziwić takim wyborem.
Jak widać hurtowa ilość tych kartek mi wyszła, ale ciągle nie mogę się nadziwić, że
przy kartkach robisz i masz od ręki nie troszcząc się tym co będzie po
pomalowaniu, scraclowaniu. wysuszeniu i ostatnio gaza mnie fascynuje. Taka mała rzecz a cieszy.
Polecam zabawę z kartkami każdemu i można w tym celu użyć rzeczy,
które nam zalegają np. wycięty z gazety obrazek, resztki
materiału, guzik, koronka, sznurek niepotrzebny gadżet czasami zupełnie do
innego celu stworzony natomiast bazą może być kawałek tektury z pudełka
po butach albo zakładka po rajstopach i gwarantuję, że ofiary takie jak
ja, które nie umieją i nie lubią szyć nawet słonia przykleją klejem do
tkanin, bo tu u mnie wszystko klejone z tym, że polecam klej Guterman creativ,
ponieważ tym razem kupiłam inny i musiałam się trochę męczyć z
niesubordynowanymi guzikami, które chciały się przylepić tam gdzie im
było wygodniej.
Wiemy nie od dziś, że tam gdzie jest miłość i zmysłów szał tam jest też zazdrość.
O miłości między dwojgiem ludzi decyduje często drobny, śmieszny i przypadkowy szczegół, o którym trudno byłoby przypuścić, że nie tylko o tak niezwykłej rzeczy jak miłość, ale o czymkolwiek jest w stanie zdecydować.
Końca świata znów nie było tylko kasy nam ubyło śpiewa w jednym z ostatnich utworów podsumowując święta Piotr Bukartyk z właściwą sobie przemyślaną porcją ironii w związku z czym nieodwołalnie kroczy ku nam Nowy Rok, jednak wcale nie do przyszłości, ale do przeszłości chciałam nawiązać, bo znów kilka starych klamotów zagościło w naszym domu i lepiej brzmi, że znalazły się zgodnie ze stylem i zasadami vintage, niż to, że ze śmietnika przyniosłam kolejne trofeum w postaci starej walizki.
Podobnie jak przy swoich poprzednich walizkach po wyszorowaniu, zastosowałam jednoskładnikowy preparat do spękań na który delikatnie aby nie zamazać tych cennych spękań poszła farba akrylowa potem jak zwykle wycinanki z bardzo różnych źródeł, ale w miarę możliwości dobrane kolorystycznie, trochę patyny na boki i metalowe elementy aby wyglądały na lekko zardzewiałe i oczywiście lakier akrylowy na koniec.
Jeszcze dość mocno postarzony chustecznik.
Zmieniając nieco tematykę może jeszcze ktoś ostatnim rzutem na taśmę
zechce zaadoptować nietypowy prezent lub wspomóc w jakikolwiek inny sposób niesamowitą akcję Ori w znalezieniu domów dla wszystkich psów z likwidowanego schroniska w Glinnie, co jest chyba ewenementem w skali kraju. Prawie się to udało, ale prawie jak wiemy robi różnicę, bo zostało jeszcze około dwadzieścia psów.
A dla wszystkich odwiedzających mojego bloga stałych i przypadkowo przybywających z odległych sieci gości ułożyłam coś w rodzaju życzeń pisanych rymem, bo wiersz to raczej za duże słowo.
Jak co roku z Nowym Rokiem dąży ku nam prężnym krokiem życie nowe wciąż gotowe nieść zdarzenia przebojowe. Bądźmy czujni, bądźmy zawarci lecz rozumni i otwarci na przygody ciągle nowe i zadania rozwojowe. I dlatego z tymże Rokiem w naszych zwojach niech zagości dużo treści i radości niech odejdą niepokoje a zasieki i wyboje niechaj spłyną z nurtem rzeki a na jawie oraz w sieci słońce niech nam zawsze świeci.
Spełnienia tego wszystkiego i jeszcze więcej w tym kolejnym wyglądającym już coraz śmielej zza węgła roku życzy Grażyna
No i stało się przerwałam passę
trwająca od przedszkola kiedy to ostatni raz robiłam ozdoby świąteczne w
postaci łańcuchów z papieru kolorowego a materiały, które zastosowałam w dzisiejszym poście też nie są specjalnie ekskluzywne a oblekłam je w sznurki, koronki, gazę, serwetki a wszystko w towarzystwie
dziwnych czasami drobiazgów jak makaron,
szyszki, orzechy skropione srebrnym sprayem.
Różnica między niemożliwym a możliwym zależy od stopnia determinacji.
Jedną z moich ulubionych lektur dzieciństwa była
książka Astryd Lindgren - „Dzieci z Bullerbyn", którą czytałam
kilkadziesiąt razy od początku, środka a gdyby się dało to i w poprzek a
rozdział, w którym Lisa na urodziny dostała nowo urządzony pokój i cieszyła
się, że bracia Lasse i Bosse wreszcie nie będą jej dokuczać znałam na pamięć.
Każdy z członków rodziny wniósł coś, aby ten jej nowy pokój się wyklarował a
opis powstawania poszczególnych elementów przemieliłam w wyobraźni do
perfekcji.
Podobnie jak Lisy pokój nasza ruderka remontowana
była około roku, jak będą wyglądać poszczególne pomieszczenia przemieliłam też
nie raz, ale na tym podobieństwa się kończą, bo o ile lekko i szybko się czyta to zgodnie z prawem
Liebermana czas potrzebny na wykonanie zadania należy pomnożyć przez
dwa i przyjąć jednostkę o rząd wyższą, co możemy namacalnie potwierdzić, bo prace ciągle trwają a kuńca nie widać. Przy tego typu zadaniach niezbędne jest też zapotrzebowanie na wszelkie możliwe wyrzeczenia i fachową
wiedzę, ponieważ nie raz dochodziło do przerwania łańcucha pokarmowego, bo nie
wiedzieliśmy jak coś ugryźć.
Zawsze będziemy wspominać dzień, w który
musiałam sama upchnąć w kontenerze cały zwalony przez ekipę dach, a ponieważ zgodnie z prawem Gumpersona prawdopodobieństwo każdego
zdarzenia jest odwrotnie proporcjonalne do stopnia, w jakim jest ono pożądane dzień
ten okazał się najgorętszym dniem tamtego lata, męża walczącego z lodami o
armaturę przy minus 26 stopniach a uwierzcie, że zamarznięty kibel to doświadczenie
jedyne w swoim rodzaju czy wigilię zakończoną naszym efektownym osunięciem się
ze zmęczenia wprost na styropian z krótkim przystankiem na wpad do
śpiwora i to, że przez blisko rok nie było szansy na dłuższy sen, złe
samopoczucie, choć z wiosną pojawiły się sygnały, że materiał uległ
przeciążeniom, ale nie było nam dane wyłączyć się ani na moment.
Naszym działaniom kibicowali znajomi i
przyjaciele w bardzo różny sposób często słowami, które dawały sens temu, co
robiliśmy i gdyby nie oni bylibyśmy jeszcze daleko w tak zwanym tyle jednak
daliśmy radę tym bardziej, że nie był to wybór.
Mieliśmy jedyną w swoim rodzaju okazję, do
tworzenia czegoś według własnej wizji, nie za wielkich środków finansowych i tego,
co można było zrobić na zastanym tu i teraz, bo kupić nie sztuka a mieliśmy
potrzebę oddać pamięć przeszłości domu. Każdy przedmiot przeszedł przez nasze ręce i został lepiej lub gorzej
zintegrowany z otoczeniem a te przeplatające moje wynurzenia fotki to
oczywiście efekty naszej pracy a pod niektórymi z nich te, które z oporami wrzucałam na bloga ponad rok temu no i oczywiście jakieś naprędce ozdobione drobiazgi.
Odkąd tu zamieszkaliśmy nasze życie zmieniło się radykalnie i teraz nie straszna mi nawet codzienna dawka autogrzmotów czy łyk ołowiu w drodze do pracy, bo wiem, że jak wrócę do domu mogę w każdej chwili
zatopić się w las, który zamortyzuje mi chwile grozy spędzone w pewnym wielkim i nieobliczalnym mieście i przyniesie ulgę zszarganym zmysłom.
Przy okazji odkryliśmy kilka dawno odkrytych patentów, kilka
rzeczy nie poszło tak jak chcieliśmy jak to w życiu, ale mogę powiedzieć, że
nasza piaskownica została z grubsza uporządkowana a zabawki z zajęły swoje
pozycje, więc zamierzam zamienić często tu używane przeze mnie słowo ruderka na
inne krótsze słowo – dom.
Sąd dni kiedy człowiek się dusi A są dni kiedy spuszcza powietrze.
Własny mąż
czyli o trzech tacach mowa, które co prawda nie miały
tak wybujałych przygód jak dwóch takich, ale kilka słów na ich temat powiedzieć
się da. Pierwsza taca a właściwie kosz powstał
na zamówienie koleżanki, która dała mi pełną swobodę wykonania, a ponieważ mieszanie to moja specjalność zmieszałam
papier z wydrukiem i kilkoma serwetkami a wszystko w szaro-burym stylu shaby schic.
Z drugą było najmniej lub najwięcej roboty zależy jak na to patrzeć,
bo jest przerabiana, jednak nie będę ryzykować i nie pokażę poprzedniej wersji,
bo jeszcze powiecie, że ta "eks" była ładniejsza. Zmodyfikowałam ją zgodnie z
zasadą, że lepiej mieć co zdjąć niż nie mieć czego założyć, czyli zeszlifowałam i zamalowałam środek no i podmieniłam ozdóbki. Wydawało mi się, że to prosta technika i rzeczywiście jest prosta, co nie znaczy, że nie należy się do niej przyłożyć jak do wszystkiego zresztą. Widać nierówne cięcia obrazków w związku z czym damy mają pupy ucięte w różnych miejscach, jednak wrócę do tej metody z pewnością przyłożywszy się bardziej oczywiście.
Ostatnią metalową pomalowałam trochę za słodkim dla odmiany kolorem, więc aby ją nieco zdemonizować umorusałam jej boki patyną i chodziły mi po głowie cracle dwuskładnikowe,
które zaczynają wysychać i pękać chyba ze złości, że tak rzadko ich używam, jednak cierpliwości mi do nich nie starcza, bo czekać trzeba w nieskończoność a efekt często jest po prostu żaden.
I wspomnienie dwóch ostatnich, ale jakże różnych pod względem pogody weekendów.
I ktoś kto był bardziej zaskoczony i nieszczęśliwy z powodu opadów śniegu i załamania pogody od naszych drogowców.
Cierpienie
wpisane jest w życie. Jak Pan sobie z nim radzi?
Jedną z technik jest przytulenie nieszczęścia, rozpaczy, ciemności.
Wydaje mi się, że w zmacdonaldyzowanej zachodniej umysłowości nieszczęście
zawsze zostaje sierotą. A trzeba je wpuścić za próg, nie wyganiać na zimno. Bo
jak się wygoni, to wróci kominem i zabije. Lepiej powiedzieć: - Słuchaj, tutaj
nie ma dla ciebie specjalnie noclegu. Jak chcesz, możesz dwie-trzy noce
przespać na podłodze. Masz tu herbatę, popatrzymy sobie w oczy, ale potem
spierdalaj. Buddyzm nie mówi "jestem nieszczęśliwy", ale "jest i
nieszczęście". To jest droga dla odważnych. Jest też takie piękne
powiedzenie: "Życie to jest strumień, który raz niesie piękne kwiaty, a
raz zwłoki zwierząt".