środa, 27 kwietnia 2011

Krótki wielkanocny reportaż bieszczadzki

Jak wspominałam w poprzednim poście zaplanowaliśmy tę Wielkanoc w Bieszczadach i trochę byłoby dziwnie gdyby obyło się bez żadnych przygód, bo ostatnio nasze święta  sprzyjają przygodom. Otóż wyjechaliśmy w tę wyczekaną podróż o bardzo wczesnym piątkowym poranku i stojąc sobie grzecznie w rzeszowskim korku zauważyliśmy podobnie jak inni użytkownicy drogi, że spod maski naszego samochodu wyłaniają się kłęby dymu. Rzeszów okazał się w tym momencie szczęściem w nieszczęściu, bo po obu stronach drogi znajdowały się autoserwisy, sklepy z częściami samochodowymi a z samochodu obok wysiadł młody człowiek jak się potem okazało mega gość, czyli pracownik zakładu naprawczego, który zdiagnozował problem, powiedział, co i gdzie mamy kupić, wskazał drogę do właściwego serwisu i poinstruował nas, że dalsza podróż może stać się niemożliwa. A była godzina czternasta w wielki piątek i wszyscy usiłowali dostać się do swoich domów zatem tym bardziej  nie w smak nam było spędzać  kilka godzin  bezcennego urlopu w zakładach samochodowych, więc po spiciu wszystkich słów z ust młodego człowieka podziękowaliśmy pomni jego rad oraz odpowiedzialności i po schłodzeniu samochodu udaliśmy się w….dalszą podróż w Bieszczady zapominając na kilka dni o problemie, jednak z pewnymi podejrzeniami, że ten temat jest jak bumerang i jeszcze powróci.

Ponieważ podobno z każdej sytuacji należy wyciągnąć jakąś naukę ja też się czegoś dowiedziałam a mianowicie:

a/ jak wygląda chłodnica
b/ gdzie znajduje się chłodnica
c/ że chłodnica powinna chłodzić a nie grzać jak sama nazwa wskazuje
d/ kiedy spod maski samochodu wydobywa się dym należy samochód zatrzymać, opuścić oraz poczekać aż się uspokoi zachowując przy tym bezpieczną odległość. 

Zajechawszy szczęśliwie na miejsce z pasją zaczęliśmy rozglądać się po okolicy a ponieważ już gdzieś, kiedyś wspominałam, że lubię wiejskie klimaty, więc wylądowaliśmy w pięknie położonej bieszczadzkiej wsi, która nazywa się Chmiel na kwaterze agroturystycznej tuż nad brzegiem Sanu z łąkami i zwierzętami wszelkiego gatunku i maści jak przystało na prawdziwą wieś.



Mała rzesza fanów żywo reagująca na każde otwarcie okna.  Moja poranna toaleta odbywała się z takim właśnie widokiem.



Rzesza małych, ślicznych kwiatuszków, których nazwy nie znam jak przystało na przebrzydłą mieszczkę również żywo reagująca rozkwitem na każde wzejście słońca wraz z ptakami, ale ich już nie jestem w stanie pokazać.


 Taki mały słodziak też bywał gościem pod naszym oknem.



Nawet Nyguha przez samo h wyglądała na zadowoloną z miejsca, w którym się znalazła, mimo, że jest już trochę marudna, głucha, niedowidzi i idzie w kierunku, w którym zostanie ustawiona. W oddali widać spokojnie i dostojnie płynący San.




Po rozejrzeniu się po okolicy i wykryciu, że są w Bieszczadach bardziej uszkodzone pojazdy od naszego postanowiliśmy zająć się tym czym należy, czyli wycieczkami górskimi i zapomnieliśmy o tak przyziemnych sprawach jak motoryzacja i cywilizacja.




Przyroda bieszczadzka jest nadal trochę w powijakach i widoczne są  jeszcze nieśmiałe placki śniegu.





Zdjęcie pt. - znajdź męża. Uff…...jest. Jak zwykle czeka gdzieś w samotności kiedy się wreszcie do niego doczłapię z tego dołu. Egzemplarz nie do podrobienia i nie do zastąpienia (ostatnie zdanie jakoś przeszło przez cenzurę, ale na wstępie była mała rewolta).
Na szlakach pusto i nie było mnie, komu wyprzedzać. 



Po utracie kilkuset kalorii przy zdobywaniu szczytu należało szybko je uzupełnić a następnie rozkoszować się pięknymi widokami. Przyjęłam ambiwalentną pozycję w stosunku do świata i nawet stopy nie chciało mi się usunąć z kadru przy robieniu tego zdjęcia. 




A oto, co znalazłam w mężowym plecaku, na szczycie Połoniny Caryńskiej.




Jeden z wielkanocnych posiłków na górskiej zastawie stołowej, którego nie zamieniłabym na żaden najbardziej wykwintny. Zresztą jak widać menu jest całkiem urozmaicone a wszystko podano przez dwóch wysoko wykwalifikowanych kelnerów w postaci własnych rączek.  

Podsumowując pobyt spotkaliśmy się z ciekawymi ludźmi, którzy świetnie sobie radzą w trudnych warunkach aż nadeszła pora żeby wracać, bo wiadomo, że czas to drań, którego nie da się ani rozciągnąć, ani przebłagać. I dobrze jest pamiętać o pewnym mądrym chińskim powiedzeniu, że jeśli masz dziesięć mil do przebycia pamiętaj, że połową jest dziewiąta a chodzi oczywiście o drogę powrotną naszym cudem techniki.
Po licznych postojach i dmuchaniu na chłodnicę samochodzik buzował się dwa razy za każdym razem w korku, bo zapewne też ich nienawidzi, ale w rezultacie cali i zdrowi dotarliśmy do domu a najszczęśliwsza była Nyguha przez samo h, gdy stanęła czterema łapami na terenach obsikanych przez sobie tylko znane psy. Następny wyjazd w Bieszczady na jesieni z pewnością innym samochodem.
Serdecznie dziękuję Paniom za piękne życzenia wielkanocne, które mimo tych małych zgrzytów się spełniły i było po prostu pięknie.


















Z góry więcej widać, ale po łebkach.

18 komentarzy:

  1. No niezły ten reportaż :) A ten traktor :) :) :) uśmiałam się. Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Okoliczności przyrody, piękne i niepowtarzalne wynagrodziły Wam zapewne stres wywołany gotującą się w miejskim korku chłodnicą. Znam ten ból- auto z przodu, auto z tyłu niemal zderzak w zderzak a spod maski wychodzi biały dym...a w środku dzieci, bagaże i kanapki a za oknem +30...:))) Pozdrawiam poświątecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Paniom serdecznie za pozdrowienia i chyba podejrzewałam, że takie drobne przygody zdarzają się nie tylko nam, więc mi raźniej choć w danej chwili jakoś nie do śmiechu.
    Pozdrawiam poświątecznie
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  4. No i ja pozdrawiam! A to niespodzianka dla Ciebie :) www.serwetkowo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, kochana, toś mi w temat trafiła!
    Nie w bieszczadzki, niestety, tylko autowo-remontowy ;-) Moje autko raczyło się zepsuć w Wielką Niedzielę, kiedy córcia moja jechała po mnie, abyśmy potem wspólnie mogły pojechać na świąteczne śniadanie do rodziców, do Wrocławia. Zapaliły się kontrolki STOP! i inne takie, obroty spadły, z przerwami na stygnięcie dotoczyła się pod dom... i tyle jazdy. A czemu nie ja jechałam? a bo mnie sunia moja ukochana, biała Krimusia, ugryzła w sobotę w rękę podczas zabawy, łapa spuchła jak baniak i zsiniała...
    Ale Bieszczady wspaniałe, rozkoszne... ;-)
    A że nie do śmiechu i mnie także, to łączę się w bólu i ściskam czule...

    OdpowiedzUsuń
  6. No rzeczywiście niespodzianka z tymi przenosinami na spota Kasiu już lecę oglądać.

    Biedna Inkwizycjo żeby tak własne psisko zrobiło swojej chlebodawczyni. Nie dać michy dwa dni!
    Autka współczuję, bo to zawsze w kiepskim momencie wypada, ale czy są dobre momenty na awarie? Ja odkładałam zakup nowego i małżonek ma teraz używanie, że to przeze mnie. Życzę powrotu do zdrówka i dla Ciebie i dla samochodu.
    Pozdrawiam
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  7. A i jeszcze chciałam napisać, żeby Cię nie zżerało, bo psy gryzące ;-)) a ogródek tylko na zdjęciach tak ładnie wygląda, bo najlepiej to mi pokrzywy rosną...
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Grażyno, super fotorelacja! Aż sama zatęskniłam za Bieszczadami. Ale dla mnie to jeszcze nie pora na górskie wycieczki; wolę jak jest jednak trochę bardziej ciepło i sucho:)

    W moim aucie też kiedyś chłodnica zawiodła i też miało to miejsce w korku. Dziwna sprawa, bo poza korkami samochód był zupełnie sprawny.

    A co do tego, że samochody odmawiają współpracy zawsze w nieodpowiednim momencie, to święta racja. Ostatnio miałam jechać do przyjaciółki na imieniny. Wszystko zaplanowane i gotowe, my wyszykowani, prezent w aucie zapakowany, przekręcam kluczyk w stacyjce... I ZONK! Akumulator zdechł. Na amen. Wczoraj kupiłam nowy, ale świętowanie imienin trzeba było przełożyć:(.

    OdpowiedzUsuń
  9. Inkwizycjo nie mów, bo i tak mnie zżera a pokrzywy też chcą żyć. A co do psów kup sobie książkę Cesara Millana - Zaklinacz psów albo oglądaj z nim programy. Niewiarygodny gość robi z nimi co chce.

    Ren-yu przez lata nauczyłam się, że pogoda na urlopie jest nieważna i może dlatego zwykle jest niezła.
    Widzę, że powstał tu mały kącik poszkodowanych w przez motoryzację. Może jaką petycje napiszemy tylko nie wiem do kogo.
    Pozdrawiam
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiesz, Graszynko, moje dziecko ma wszystkie te książki i ja czytałam... jej się słuchają, ze mną robią co chcą ;-) A gryzą tylko niechcący ;-))
    Petycję to wiadomo: do ministra infrastruktury... one jest od motoryzacji itp. Może jakieś odszkodowanie za straty moralne?

    OdpowiedzUsuń
  11. A oglądać nie mogę, bo nie mam TV ;-))

    OdpowiedzUsuń
  12. Z petycją myślałam raczej o kimś na górze, choć często nie pomaga. A z TV bardzo mądrze, ale wiesz mężczyźni bez pilota...niemożliwe. Pudełko nicości by nie miało sensu.
    G.

    OdpowiedzUsuń
  13. :-))))
    (to było apropos pudełka)

    OdpowiedzUsuń
  14. A propos pudełka i a propos rzeczywistości..

    OdpowiedzUsuń
  15. Fajna relacja :). Niestety, z autkami zdarzają się różne przygody....
    Ale Święta spędziliście pięknie, pogoda dopisała i jest co wspominać :).
    A widoczki śliczne, w tym zabytkowy traktor :). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. Traktor to hit, z którego właściciel zupełnie nie zdawał sobie sprawy. Tam ludzie tak mają, że nie maja kasy na zrobienie z tym porządku a "mądrzy" turyści sobie używają.
    Pozdrawiam
    Grażyna

    OdpowiedzUsuń
  17. Wspaniały reportaż, który czytałam z zapartym tchem!
    Ile to przygód realizuje się przy okazji spełniania marzeń.!

    OdpowiedzUsuń
  18. Ow, what a wonderful landscape on your photos. I would go there and live there for the rest of my life. However, the story was also exciting, especially when you showed me a tractor. Waiting soon for a new story.

    OdpowiedzUsuń