piątek, 27 stycznia 2012

Scrapbooking po mojemu

Dziś będzie trochę nietypowo, bo doszło do mojego kolejnego starcia ze scrapbookingiem, choć nie do końca wiem czy ozdabianie koronkami różnych kartonów to jest scrapbooking czy może coś bliżej niezidentyfikowanego osobiście wszystko mi jedno, bo zabawa jest przednia a największą jej zaletą jest to, że może powstać coś w jeden wieczór, co w przypadku decoupage jest niemożliwe. 



Natomiast mały minus to hałda śmieci po wycinankach z maleńkimi, wrednymi farfoclami, których skubanie doprowadzało momentami do szaleństwa, ponieważ godzina była za późna na odkurzacz, ale należy się po prostu lepiej zorganizować w przyszłości. Były też karkołomne decyzje, bo żeby dobrać guzik we właściwym kolorze musiałam odpruć go od bluzki, co prawda kupionej bardzo dawno temu i jeszcze przeprosiłam się z igłą żeby przyszyć ten guzik i tylko mój mąż wie jak dramatyczne było z nią moje ostatnie spotkanie a miało miejsce jeszcze w ubiegłym wieku. Może już czas na pojednanie? 

 

Wydruki pochodzą z blogów Antique Passion oraz  Mi Baul Del Decoupage.







Przy okazji masę błędów popełniłam, których nie będę wymieniać jednak specjalistki natychmiast je wychwycą, ale jak się nie przewrócisz to się nie nauczysz a skoro śpiewać każdy może to i poscrapować każdy sobie też chyba może.

















Optymizm  - karykatura nadziei.
Gilbert Cesbron.

niedziela, 8 stycznia 2012

Brąz, sepia, oliwka i nowe koronki


Zacznę nieco monotematycznie, bo czas a właściwie jego brak to często poruszany temat na tym blogu i zawsze można na niego zrzucić winę za swoje ograniczenia, ale któż od czasu do czasu albo i częściej nie ma z nim na pieńku. Tzw. gołym okiem widać, że zapuściłam bloga tak, że nawet życzeń noworocznych nie było, więc nieco po czasie bardzo dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne i noworoczne, które mi zostawiłyście i życzę Wam dużo zdrówka i słoneczka w tym Nowym 2012 roku a resztę i tak musicie zorganizować sobie sami jak mawia Marcin Tyniec.

Dekupażowanie też przez długi czas prawie odłogiem leżało, ale ponieważ prawie robi różnicę, to jakieś drobiazgi się znajdą do pokazania i okazało się przez przypadek, że wszystko wyszło w sepiach, brązach i oliwkach, ale może zgodnie z teorią Froyda to wcale nie przypadek.



Starałam się na tym pudełku ujarzmić nową umiejętność, czyli posługiwanie się pastą strukturalną, bo od ponad roku stała bezużytecznie w ciemnym kącie, więc przyschła i zrobiła się oporna. Jak zwykle okazało się, że nie taki diabeł straszny a najtrudniejsze w tej technice jest utrzymanie w ryzach szablonu, bo bardzo się wierci, więc widać pewne rozmazania, ale spodziewam się, że zapanowanie nad bestią musi trochę potrwać. 


 









Jak wspominałam w poprzednim poście święta spędziliśmy w naszej ruderce, w której na razie nie ma ani ogrzewania, ani łoża, więc spaliśmy na naszej narodowej dumie, czyli na styropianie, w śpiworach pomiędzy rozpaloną kozą, która była wspólnym prezentem pod choinkę, której nie było a Romanem w kredensie tylko mu przedtem wyjęłam porcelanę i nie życzył sobie poduszki do środka.




Mimo kozy wiaterek jakby to powiedział Adam Małysz po średnio udanym skoku hulał nam niemiłosiernie między uszami, ale ogólnie rzecz biorąc było super i bawiliśmy się na całego. W sylwestrowy wieczór małżonek już około 19-stej skończył gipsowanie przedpokoju a ja stwierdziłam, że nie podoba mi się jeden z wyremontowanych kredensów, więc rozpoczęłam proces przeróbki. Jeden z kolegów, który zadzwonił z życzeniami, kiedy usłyszał, że będziemy spać na styropianie zaprosił nas do siebie, ale byliśmy za bardzo zaangażowani w pracę  no i co z moją kreacją? U nas obowiązywały średnio utytłane, bo nie wypadało mi w ten dzień występować w tej, w której malowałam sufit, bo usmolona jest nawet na plecach. W rezultacie zmęczeni, ale zadowoleni, bo sporo udało nam się zrobić po dziesiątej zaszyliśmy się w śpiworach a ponieważ rzecz się dzieje na wsi to o północy nie obudziły nas żadne popisy pirotechniczne ani wrzaski, więc w kolejny rok wślizgnęliśmy się nieświadomi i zdziwieni o poranku, że to już ten nowy 2012-sty?
I postanowiłam sobie z tym nowym rokiem, że już nie będę sobie nic postanawiać z żadnym nowym rokiem, bo to nieetyczne tak siebie wodzić za nos i po co się męczyć, skoro zgodnie z wyliczeniami majów zaplanowany jest w tym roku koniec świata, choć mam wrażenie, że średnia końców świata w ostatnich latach jakoś wzrosła. 


 Gotye - nasz z mężem najlepszy kawałek w zeszłym roku wygrał nawet z Adele.




















Mądrość przychodzi wtedy, kiedy nie jest nam już do niczego potrzebna.

Gabriel García Márquez
Miłość w czasach zarazy

piątek, 23 grudnia 2011

Zgrzebny czas




To będą kolejne święta, w które nie nauczyłam się dekupażować bombek i żadnego innego świątecznego akcentu też nie było i już nie będzie a szkoda, bo to dobry moment na poużywanie najbardziej kolorowych z kolorów, ale nie było czasu i  tylko mam nadzieję, że nie zaśniemy przy wigilijnym stole ze zmęczenia po  próbie odgruzowania ruderki na tych kilka świątecznych dni, bo potem wszystko i tak wróci do stanu sprzed. Nasze wigilijne menu będzie zawierać potrawy:  cozdążętobędzieaconietonie jednak myślę sobie, że będą  to święta, których nigdy nie zapomnimy  i życzę wszystkim, którzy zaglądają na mojego bloga żeby dla Was były też niezapomniane, choć niekoniecznie spędzone w śpiworach na deskach podłogowych i jeszcze spokojne i mądre cokolwiek to dla kogokolwiek znaczy.

czwartek, 15 grudnia 2011

Relacja z frontu robót

Do tytułu dzisiejszego posta użyłam kawałka komentarza jednej z  moich blogowych koleżanek i mam nadzieję, że nie będę posądzona o kradzież praw autorskich, ponieważ bardzo mi pasował. A na początek mam prawdziwy a nieudawany stary klamot, bo ponad czterdziestoletnią walizkę znalezioną na strychu ruderki i mam nadzieję upchnąć w niej wszystkie serwetki.



Zmontowałam też taką małą tabliczkę, którą umieszczę gdzieś w widocznym miejscu w wejściu do domu żeby nam przypominała, że nadeszła chwila żeby tu i teraz tzw. świat zewnętrzny zostawić w już tyle.


A poniżej wisienka na torcie albo kwiatek do kożucha jeszcze nie wiem, bo wygrzebaliśmy ze strychu piękny, stary magiel, choć w pierwszej chwili zastanawiałam się, co to za ustrojstwo.



Prawie na wszystkich rękodzielniczych blogach święta a u mnie nic, ponieważ od siedmiu miesięcy w każdy weekend i kilka dni w tygodniu po robocie tyramy przy remoncie ruderki, bo poza dachem i hydrauliką wszystko robimy sami oczywiście pod wodzą małżonka, który jest niewątpliwym bohaterem w naszym domu jednak trudno przeskoczyć pewne trudności np. dostarczono nam trzy czwarte prysznica (być może cały mógłby wyglądać z naszej strony na zachłanność), wszelkie mazidła nie chcą schnąć, bo potrzebują ciepła by się razem związać w pary, trójkąty lub więcej  a my  wciąż  czekamy na pozwolenie zainstalowania ogrzewania gazowego, które otrzymuje się w tym kraju coś od ośmiu do piętnastu miesięcy i zanim się ten fakt ukonstytuuje możliwe, że przyjdzie nam przetrwać całą zimę w temperaturze od 2 do12 stopni. Dlatego też temat świąt to zupełna abstrakcja zarówno na blogu jak i  w naszych wyziębionych sercach.sercach














Gdy zapytano Russela, czy mógłby napisać historię ludzkiej głupoty, ten odpowiedział: 
- Oczywiście, że mógłbym. Ale ta historia zanadto pokrywałaby się z historią powszechną.  



wtorek, 6 grudnia 2011

Wyniki candy Mikołajkowego


Przepraszam, że o tak tak późnej porze zamieszczam tego posta a z nim wyniki, ale maszyna losująca  zawieruszyła  się przy ciężkiej pracy i późno dotarła do  domu a na dodatek podejrzewam, że w taki dzień przepchnięcie  posta i tak będzie trwało  wieki. Jak już wspominałam nietypowe załączniki zostały rozdane a nawet podejrzewam, że się  zaaklimatyzowały i została do rozlosowania sama materia  nieożywiona, czyli stadko serwetek i podkładki do kawy. Roman dziś wyjątkowo nie asystuje, ponieważ zorganizował sobie (czytaj: stłukł i wydoił) pół butelki neospazminy i posypia gdzieś po kątach, ale wreszcie maszyna losująca została  uruchomiona



i wylosowała przy pomocy spracowanej przy remoncie ruderki mężowskiej dłoni:



Polcię. Gratuluję Droga Polciu i proszę o podanie adresu na maila: wieczorki13@wp.pl

A jak może zauważyliście jednym z elementów technicznych maszyny losującej jest taca, która jest moim ostatnim zdekuażowanym wytworem a jednocześnie zajawką kompletu, który zamierzam zrobić w ściśle nieokreślonej, ale niezbyt odległej przyszłości, ponieważ zafascynowały mnie te starożytne obrazki, jednak chyba krócej by było wymienić, co mnie nie fascynuje.




A na pocieszenie dla tych, które nie wygrały - ja też jak zwykle nic nie wygrałam, ale biorąc pod uwagę moją wybitną na tym polu aktywność  o czym świadczą prehistoryczne bannerki na pasku bocznym, bo rekordzista wisi tam od sierpnia (wiem, wiem zapraszałyście mnie, łącznie z Polcią,  ale wszystko przez ten wredny  brak czasu)  zatańczy potrząsając dźwięcznie męskimi wdziękami oczywiście Mikołaj.