środa, 18 czerwca 2014

Nitro wynurzenia i inne wynurzenia też





Czy pisałam, że dość długo szerokim łukiem omijałam technikę przenoszenia transferów metodą nitro? Pewnie nie lepiej sprawiać wrażenie, że wszystko się umie i od razu wychodzi. Wyleniałe kształty kilku pierwszych prac ledwo dały się poskładać w całość a jak wyglądały nie pokażę, bo cyberprzestrzeń  jest dostatecznie zaśmiecona. Wyparłam własną nieudolność i oszukiwałam, że wszystko zależy od podłoża a w ogóle to może to nitro jakieś popsute. Jednak będąc kiedyś w artystycznym wyżu wzięłam byka za rogi i zaczęłam od opasłego wzoru i cudzej własności, czyli od szafeczki zleconej przez Arnikę. Wszak zawsze można zamalować i tu wywołałam wilka z lasu, bo cóż  z tego, że transfer z jednej strony wyszedł czerstwy i powabny jak młody bóg, kiedy z drugiej lichy i wypłowiały i pewnie sam Chuck Norris nie wie, czemu tak się stało.



Uruchomiłam zwierzę wśród farb, czyli farby Anny Sloan, choć obawiałam się, że prowadnice nie zniosą kolejnego i to tak "puchatego” jak farby AS kożucha na grzbiecie i rzeczywiście nie dały rady. Trzeba było ponownie rozebrać i przeszlifować szafkę. Główny motyw z boku szafeczki pochodzi oczywiście ze strony The graphic fairy.



Znowu transfer i znowu strzał w stopę, ponieważ na farbach Anny Sloan transfery odbijają się mizerniej chyba, dlatego, że powierzchnia jest bardziej puchata albo chropowata, albo jedno i drugie podobnie, kiedy chcemy uzyskać postarzenia typu shabby schic. Kreda zawarta w farbie pyląc się lekko przy szlifowaniu zaciera różnicę kolorów. Dzięki ciemnemu woskowi można wydobyć postarzenia, ale efekt jest już nieco inny. Należy też pamiętać żeby papier ścierny był od setki wzwyż, jeśli chodzi o ziarnistość, ale to już mały pikuś, bo poprawiać można do woli tyle, że morale spada na łeb na szyję nawet, jeśli się zepnie wszystkie mięśnie albo uruchomi zwoje mózgowe.




Podsumowując wskazane jest wybieranie na te specyficzne farby prężnego i wyraźnego motywu do transferu chyba, że robimy to na bieli albo ktoś życzy sobie taką zamgloną jak lico starej Indianki na haju odbitkę.




Kolejny raz musiałam wszystko zamalowywać, ale tak, aby nie zamalować ciemnych kantów, więc ilość kombinacji przy malowaniu i przecieraniu żeby potem znowu zamalować i przetrzeć mogła być  bliska ilości kombinacji przy awaryjnym lądowaniu misji Apollo 13. W rezultacie szafka wyszła nieco bura, ale o ile pamiętam rozmowę z Arniką kolorystyka łapie się w gamę tego, na co się umawiałyśmy, czyli szarości i zielenie.



A propos kolorów. Ten zniekształcony jaskrawy kolorek to sprawka blogera i nie wiem, czym sobie ta szafeczka zasłużyła, że tak szpetnie obrzucił ją żółcią. Mimo stoczenia bojów nie udało mi się wywabić paskudy.


Kiedy z perspektywy patrzę na fotkę poniżej i to wysoce zaawansowane technologicznie urządzenie do szlifowania, czyli papier  ścierny, którym wyszlifowałam zarówno szafeczkę jak i kilka znacznie większych gratów to mam ciary na plecach. W domu jak widać pobojowisko, w powietrzu smog i strużki potu, które nie raz i nie dwa zdemolowały mój make-up, ale tak to właśnie wyglądało, kiedy nie miałam farb Anny Sloan. Jednak nie będę rwać szat, bo kiedy się ma taką pasję to wiadomo, że należy pożegnać się z perfekcyjnym manicure a nienaganny makijaż to też historia i jeszcze ten czas drań. Ani go rozciągnąć ani przekupić.



Na nic też zdały się próby zapędzenia do roboty pewnych dwóch owłosionych asystentek. Nie przeszkadzały im ani smugi pyłu, ani zniszczony makijaż, bo wgapianie się w moje oblicze albo zabawa w chowanego to wszystko, co je interesowało na froncie robót.


A kuku......


I żeby trochę romantyzmu było jak w serialu o miłości transfer na tkaninie z kolorową różą. Niestety róże już w zarodku były dość blade tym bardziej transfer nie wyszedł wypasiony. Dlatego wrzuciłam na nie napis żeby były raczej tłem aniżeli grały pierwsze skrzypce. Poniżej mikro kurs na kolejne etapy nanoszenia transferów.



To już nie jest transfer, co pewnie widać, ale bezczelnie przyklejone obrazki oklejone koronką a wspólnym mianownikiem ta sama, co na szafeczce farba.


Obrazki już na swoim miejscu.


I skoro trwa mundial to posłużę się nazewnictwem piłkarskim, bo oto stały fragment gry, czyli romby. Skromnie, bo tylko na podkładkach, ale przecież nie mogło się bez nich obyć.






Z pamiętnika kobiety biegającej

Ostatnio zakupiłam sobie preparat wspomagający odchudzanie, bo w związku z chorobą trochę zapomniałam o bieganiu, ale ponieważ zapominałam go wziąć dokupiłam preparat wspomagający pamięć. Mam nadzieję, że dzięki niemu nie będę zapominać ani o preparacie na odchudzanie, ani o bieganiu oczywiście pod warunkiem, że nie będę zapominać o preparacie na pamięć. Zaraz, zaraz a o co mi chodziło na początku tego zdania…..aha wiem. Są już pierwsze efekty, bo kiedy wpadam do autobusu, ponieważ za nim biegłam współpasażerowie nie zastanawiają się tak jak kiedyś czy mnie reanimować, bo zapanowałam nieco nad oddechem a oczy nie wypadają mi z orbit.















Tworzenie bywa jak okruchy boskich fantazji w utytłanych po łokcie ciuchach też można przeżywać przygody, które jak piłeczka pingpongowa odbijają nas choćby na krótkie chwile od dna codzienności. 

Własne


czwartek, 29 maja 2014

Mieszanka chorobowa

Ponieważ znowu dałam się powalić choróbsku, więc poza tym, że moje życie w sieci zamarło to dziś jak zwykle klamoty, które udało mi się wykonać na terytorium i w obrębie łóżka i takich, które by mi by mi tego łóżka nie zasłoniły w całości. Zrzędzić nie będę, bo chyba nigdy nie udało mi się wstrzelić w taką pogodę tyle, że podwyższona temperatura ciała plus wysoka temperatura za oknem to prawie jak zderzenie z przegrzaną lokomotywą a dołożywszy potyczki z upierdliwymi muchami to bardzo ciężko mi się było skupić na robótkach.



Na początek odrobina zachłanności, ponieważ wymodziłam doniczkę, która z nadzieją bierze udział w wyzwaniu Szuflady, bo bon jednego ze sklepów, który ufundował nagrodę zarówno finansowo jak i mentalnie mógłby znacząco wesprzeć moją "tfórczość" (na wszelki wypadek załączam właściwą pisownię słowa twórczość). Uściślając temat chodzi o nietypową doniczkę lub jej nietypowe zastosowanie a w moim przypadku jak widać doniczka przeznaczona jest na drewno-duperelki. 





 



Gdzieś, kiedyś pisałam, że jeszcze nie udało mi się zrobić niczego z motywem lawendy poza pewną doniczką, której nie pokażę choćby mnie na kole łamano, więc takie oto dwa drewniane elementy lawendowe przykleiłam na szafce łazienkowej i o ile nie poszalałam z wielkością to być może pociągną one za sobą kolejne rzeczy ozdobione w ten deseń.


Cenzura twierdzi, że elementy te nie pasują do szafki i już sama nie wiem, bo może mi od tej wysokiej temperatury i hektolitrów medykamentów coś się pomieszało i straciłam poczucie kolorów. 



Serducho z narcystycznym panem, którego musiałam ostro bielić i tepować, bo w pierwszej wersji wyszedł kolorowy jak dolar z wysp Cooka, jednak panu nic nie przeszkadza nawet kiedy mu posadziłam na cylindrze motyla to on ciągle wesół. 




A na koniec puszka, która jest zajawką kolejnego posta, który czeka już co najmniej kwartał a uzależniony jest od pewnego spotkania, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć na temat odbitek nitro a czego się ode mnie nie dowiecie. 














Nie ufam ludziom, którzy nie lubią słodyczy.
słodycze

niedziela, 11 maja 2014

O efektach niekoniecznie zamierzonych i nowych wyzwaniach starych jak świat



Tym razem utyskiwanie na przeróbki zostawiłam na koniec i to ze zdjęciem żeby udowodnić, że nie zmyślam, bo z komentarzy wynika, że mi nie dowierzacie. W każdym razie na tym mini komplecie nic i nikogo nie ratowałam, nie reanimowałam i nie szlifowałam i na upartego mogłabym nawet nadstawić pierś do orderu, bo w zasadzie szło jak po maśle tyle, że zwykle wyobrażenia mają większe ambicje niż rzeczywistość.



Pisałam ostatnio, co prawda z pewną nieśmiałością, że zelżało mi rombowe schorzenie, ale jak widać była  to deklaracja na wyrost. Romby wróciły z siłą wodospadu a ich kanciaste kształty znowu trzymają mnie mocno w cuglach i wygląda na to, że moje zwoje okopały się na jednym stanowisku. 


Doszło też do pierwszego bliskiego kontaktu z pastą, która nosi intrygującą nazwę - efekt metalu, bo rzeczywiście taki jest jej efekt a żeby go osiągnąć trzeba ją wypastować czymś białym w tym przypadku zrobiłam to woskiem firmy starwax.  Jak widać metoda nie jest dopracowana a efekt metalu nie jest oczywisty, bo wyszło coś między betonem a węglem pochlapanym gipsem, ale będę ćwiczyć. Znowu mix technik wrzuconych do jednego wora no i wróciły misie i coś widzi mi się, że misie też będą wracać tu jak bumerang.


A teraz o przeróbkach i durnym błędzie, jaki popełniłam na prawie gotowym już organizmie, ale moja reputacja jest i tak nadwyrężona, bo ciągle coś poprawiam. Wprawione w bojach dekupażystki gołym okiem wychwycą, że pocralcowane pudełko polakierowałam zbyt suchym pędzlem i zrobiło się po zawodach. Szkolny błąd na szczęście tylko wierzch szlifowałam, bo całość nie wchodziła w grę i na pewno pudełko skończyłoby w piecu. 

Niniejszym zezwalam na kopiowanie i rozpowszechnianie zdjęcia tego pudełka do woli i ku przestrodze a nawet możecie wrzucić je na pulpit z napisem: jak w mgnieniu oka skutecznie spaprać własną pracę.




Ostatecznie po wyszlifowaniu nakleiłam inny obrazek, okręciłam koronką i wystarczy.





Kolejne świeczniki ze szklanek po musztardzie deweley a poniżej z dwoma poprzednimi.

Z życiowego dziennika donoszę, że zaczęłam biegać a piszę żeby niełatwo mi było się z tego wywinąć. Biegam z trzech powodów:

a/ zdrowotnych, 
b/ z powodu utycia, 
c/ bo mam las 20 metrów za domem i tylko głupi nie biega jak ma las 20  metrów za domem (no chyba, że jest zdrowy i nie utył).  
Biegam z psem i on ma również pewne powody, dla których biega:
a/ z powodu utycia,
b/ bo zawsze chce być z tymi, którzy  mają las 20 metrów za domem,
b/ bo lubi.
Jak widać nie wszystkie punkty mam zbieżne z psem, ale są już pierwsze efekty, bo kilka razy dogoniłam autobus oszczędzając szokującego widoku tym, którzy mieli szczęście już być w tym autobusie, kiedy to moje lico oblewał rumień w kolorze dojrzałego buraka a płuca wywijały się na lewą stronę. 













Tyle dróg budują, tylko, k.....  nie ma dokąd iść!  
Jan Himilsbah