środa, 4 lipca 2012

W klimacie vintage


Niewątpliwym jest, że urządzamy naszą ruderkę w stylu vintage, czyli własnym sumptem odzyskujemy, co się da, dzięki czemu zachowujemy pamięć dla przeszłości domu, nasze przedmioty są jedyne w swoim rodzaju,  no i oszczędzamy pieniądze tym bardziej, że ostatecznie nie położyliśmy na łopatki planu A, więc nie wiemy czy to nasza ostatnia przystań.
Tym trudniej to się odbywa, jeśli kolejne, skrobanie, tynkowanie czy malowanie ścian albo cyklinowanie czy lakierowanie podłóg trzeba było okupić n-tym przesuwaniem mebli a mi paradoksalnie chciało się ryczeć, kiedy przesuwaliśmy je po raz ostatni może dwudziesty, a może trzydziesty któż to wie i tylko szczypałam się w pośladki czy to jawa czy sen kiedy zaczynało wyłaniać się coś, co przypominało miejsce, w którym  można by zamieszkać, ale szorty nam ostro falowały przez blisko rok.
Mimo wszystko dla takich jak my jest  ciekawiej a minusem, że wolno, bo sprawdziliśmy i potwierdzamy namacalnie, że: własnymi rękoma pracuje się najwolniej nie dotrzymując żadnych terminów a hasło weekend, w który nie trzeba nic skrobać, szlifować,  tynkować, dźwigać, przesuwać, przewozić, malować, lakierować, szpachlować  lub motać się wokół własnej osi brzmi jak abstrakcja, ale kuniec już widać. Dlatego dziś znowu przeplatanka przedmiotów przemyconych tylnymi drzwiami  lub wyrwanych z gardła śmietnikowi jak również nowszych, ale takich, które się opatrzyły. Które są które? Nie ma to już znaczenia.





W ramach naszego sympatyzowania z powierzchniami szorstkimi i ze względu na konieczność maksymalnego dostosowania do terenu w łazience powstał taki oto bardzo wiotki słupek. ,


Natomiast śliczne, rustykalne firanki otrzymałam od Ren-yi  i uważam nieskromnie,  że razem tworzą parę mieszaną  doskonale dobraną. Czwartą pozornie bezpańską część nałożyłam na świecę.


Po drugie Ren-ya zrobiła prześliczne serwetki kawowe i coś,  co świadczy o  jej niewątpliwym geniuszu, czyli szydełkowe korale w gustownej gamie  burych barw i  czuję się w nich  tak odświętnie jakbym miała klejnoty, choć zapewne gdybym takie miała zamieniłam bym na stos serwetek lub trochę desek. Ogólnie Ren-ya zrobiła przepiękne i bardzo misterne rzeczy, które doskonale wpasowały się w klimat naszego domu  i jeszcze raz serdecznie Ci dziękujemy Ren-yu za znaczący wkład w wystrój naszej ruderki.




Koszyk, który był czarny ze starości i miałam go wyrzucić, ale ostatnim rzutem rozsądku pomalowałam  ulubioną, bo prostą jak drut metodą suchego pędzla  i o dziwo efekt bardziej mi się podoba,  niż  w przypadku nowej wikliny. Czyli trzeba próbować a jak nie wyjdzie dopiero do kosza.





Praca oddala od nas trzy wielkie niedole - nudę, występek i ubóstwo.
Wolter

sobota, 30 czerwca 2012

Wyniki candy


Zgodnie z kalendarzem nietypowych świąt dzień rozwalania zabawek jest dniem ogłoszenia wyników candy i chyba sama sobie zrobiłam kuku dając tak długi termin, ponieważ zapisałyście się bardzo licznie, co oczywiście bardzo mnie cieszy, ale kręcenie loso-papierków będzie mi się śniło chyba z tydzień a wszystko dlatego, że jestem uzdolniona inaczej pod względem informatycznym, bo nie udało mi się wrzucić randoma na bloga poza tym piszę po raz pierwszy w mobilnym internecie, więc targają mną  fale od umiarkowanej złości po nieumiarkowany spokój, ale okazuje się, że są też plusy ujemne mieszkania przy lesie.
Jak zwykle otrzymałam od Was fantastyczne, niezwykłe komentarze z zebrania, których można by wydać książkę – humor komentarzy blogowych i wiele nowych obserwatorek się wpisało, które witam w moich skromnych progach i o ile próbowałam odwiedzać Was systematycznie na początku to potem się pogubiłam tym bardziej, że szaleństwo remontowo-aranżacyjne w naszej ruderce trwa. Dziękuję serdecznie za ciepłe słowa, za liczny udział, za dobrą zabawę i żeby nie przedłużać podam wyniki, bo po tak upalnym dniu z pewnością nie macie ochoty na żadne elaboraty ani fajerwerki.




I wszystko jasne. Wałek i reszta jedzie do Ar_niki, której gratuluję i proszę o maila i niestety informuję, że mimo przekopania stosów gazet w tym całym przeprowadzkowym  kramie nie odnalazłam kilku zagubionych gazetek, ale postaram się dodać w zamian jakiś godny drobiażdżek.



poniedziałek, 25 czerwca 2012

Szorstko i romantycznie


Nareszcie zamieszkaliśmy w naszej ruderce  jednak nie jesteśmy z tym faktem dostatecznie oswojeni, więc  jeszcze łapczywie  łykamy tutejszą atmosferę a ostatnie tygodnie przyniosły nam kilka przełomowych wydarzeń typu: awans z podłogi na łóżko, czyli koniec ery styropianowej w naszym życiu, możliwość upajania się hipnotyzującym płomieniem palnika gazowego po wielu miesiącach oczekiwania, pierwsze pranie w automatyce a wszystko okraszone natężeniem  kontaktów z różnej maści robalami w końcu chciałam być bliżej natury oraz założyliśmy ruch poparcia  kota  w rozwiązywaniu konfliktów z kotami sąsiadów, bo jego biała sierść sypie się gęsto.
Oczywiście nie wszystko jest na tip top a w wielu przypadkach stosujemy metody eksperymentalno-histeryczne np. płyn do felg na mszyce (uwaga pada cała roślina) czy kij od grabi jako antena jednak po tak długim okresie koczownictwa wiele oczywistych oczywistości  wydaje nam się być luksusem.



Ponieważ nie wszystko dopięte jest na ostatni guzik dziś tylko wersja demo tego, co nam się udało dla przybliżenia klimatu. Ponieważ lubimy rzeczy o powierzchniach szorstkich i niejednolitych a wiele rzeczy, które zastaliśmy takimi właśnie było to staraliśmy się  takimi je zachować  dokonując mało inwazyjnych zabiegów. Przykładowo drzwi do spiżarni, które w przeszłości  były ze sto razy malowane farbą, modne zapewne tuż po baroku  i  właściwie nie wiadomo było, co z nimi począć:  pomalować sto pierwszy raz, wymienić, zabić na wieki,  ale kiedy po wyszlifowaniu wyłoniły się te dalmatyńskie łaty wiedzieliśmy, że należy je wywoskować i zostawić w spokoju i chyba nawet szpetna lodówka nieco zyskała przez sam fakt, że stoi obok.  Nauka to jest doskonała polubić co się musi, by głowa spoczynku doznała (własne).


Świecznik przeznaczony przez znajomych na śmietnik pomalowany metodą suchego pędzla, czyli po łebkach, ledwo widoczne na zdjęciu szklane łezki wzięłam ze starego żyrandola i tylko koniecznie porządne świece muszę kupić. Po miesiącach babrania się w mazidłach wreszcie mogę  zadumać  się nad problemem zegar czy obrazek? Oto jest pytanie.
Celowo szorstkie ściany, bo próba wykonania czegoś zbliżonego do gładzi błąkała by się na granicy masochizmu a robota trwała do dziś. 





Wyburzony kawał ściany pomiędzy pomieszczeniami, po którym zostało prawie tyle gruzu, co po tunelu La Manche dzięki czemu powstało biuro a kuchnię zalała jasność. Na pamiątkę zostawiliśmy szczerby, które  nieco ucywilizowaliśmy poprzez częściowe pomalowanie i lekko szczypię się w pióro przed użyciem tego słowa, bo poszajbowane jak mawia małżonek futryny podobnie jak listwy kończące glazurę w kuchni. Szorstką oczywiście





Widok na korytarz a w lewym górnym rogu dzwon przytargany przez męża spod szczytu Mount Blanc a drugi maleńki spod Elbrusa. Wreszcie znalazły swoje miejsce i jak na razie służą do sygnalizowania, że komuś żołądek przysycha do żeber i w zależności od natężenia głodu używany jest jeden albo drugi. Tu również zostawiliśmy oryginalne futryny.


Przerobione i ozdobione drobiazgi.



A na koniec zaabsorbowany Roman w odmętach zieleni. Nowe zadania, wrażenia, obowiązki. W słoneczny dzień wcisnęłam guzik do dziś nie wiem jaki, dzięki czemu gwiazda Romana  podobnie jak  róża z lśni  blaskiem jedynym w swoim rodzaju.













Nie jest ważne co nas dopadło, ale jak sobie z tym radzimy.

niedziela, 3 czerwca 2012

Komplet z odrobiną nagości


Obawiam się, że  moje  alibi  w postaci remontu na zanik życia na blogu  mogło się już znudzić,  więc uprawiając ostatnio slalom między ww. wymienionym remontem, przeprowadzką, pracą i innymi  nieco mniej typowymi wydarzeniami, które niezbyt lojalnie funduje mi od pewnego czasu  życie dzięki czemu adrenalina jest zawsze w wysokiej formie oraz wykorzystując zasadę - na kłopoty dołóż sobie roboty, bo daje zapomnienie głowę zajmując na mgnienie (własne) udało mi się znaleźć  chwilę na wycinanki i powstał komplet z takimi dość skromnie odzianymi motywami, czyli chlebak, pudełko na herbatki różnej maści i pudełko  na niewiadomojeszczeco.



Niełatwo było skończyć ten komplet ze względu na nasz mocno  zmiksowany w przeprowadzce dobytek, bo np. okazywało się, że do szczęśliwego zakończenia zabrakło ostatniego obrazka z golizną, bo znajduje się w starym domu a po dowiezieniu tego trofeum brak jest szablonu żeby z kolei po dowiezieniu szablonu zajarzyć, że brakuje właściwej farby. Ot - odrobina logistyki i umysł odmawia posłuszeństwa na suplementy szkoda kasy, bo mamy inne wydatki a powiedzenie Roosvelta -  rób to co możesz, tym, co posiadasz, i tam gdzie jesteś byłoby bardzo trafne w tej sytuacji, ale gorąca głowa zawsze goni za czymś innym, niż jest w danej chwili osiągalne.




Do jego wykonania użyłam całej gamy materiałów: papieru ryżowego, papieru do decoupage, serwetek, szablonu, stempli silikonowych (cóż za obłe i niesforne istoty) nawet kropki poleciały, ale chyba było już za dużo wszystkiego i musiałam je zmazać, jednak nie było problemu, bo przezornie  przedtem polakierowałam  powierzchnię.
 


A poniżej monochromatyczna butelka również  z kombinowanymi  motywami, bo z serwetek i papieru  do print roomu.



Nie wiem czy są tacy, którzy nie znają  występu Macieja Sthura naśladującego Stanisława Sojkę jeśli tak to zazdroszczę, bo to jeden z najlepszych kawałków kabaretowych jakie znam.

















Miast błagać chmurę o deszcz wykop studnię.

piątek, 4 maja 2012

Buro, szorstko, rustykalnie

Pojawiam się dosłownie na moment witając serdecznie nowe obserwatorki oraz dziękując wszystkim biorącym  udział w candy i wszystkich, którzy właśnie czytają moje majowe wypociny by za moment ponownie zniknąć w świecie  czarnych paznokci, powyciąganych  t-shirtów i braku dostępu  do alternatywnych źródeł zbijania problemów, czyli komputerów, blogów, poczt i pozostałych wedle uznania.



Oto stolik kawowy, który marzył mi się od dawna, czyli szorstki, bury i poorany a to, dlatego, że znaleziony pod toną węgla w lochach naszej szorstkiej i rustykalnej ruderki oczywiście w postaci desek, które po euforycznym wydobyciu przez małżonka i nieśmiałej propozycji, że może by tak biurko, które szybko rozwiałam tym bardziej, że na biurko i tak by nie starczyło stały się tymże stolikiem kawowym. 



Metody, które przyczyniły się do jego powstania były adekwatne do wyglądu, bo hurtowo wyciosane zostały cztery toporne nogi, zbity wypasiony blat i bez żadnych ozdóbek i zbędnej czułości rzucono nań odrobinę lakieru, a ponieważ ten ciemny kolor deski przechwyciły leżąc kilkadziesiąt lat pod kupą węgla i zgodnie z teorią Darwina dostosowując się do środowiska, jednak w tych warunkach każdy by się dostosował, więc zaoszczędziliśmy sobie czasu na zastanawianie się, jaki mu wybrać kolor. Jest to niewątpliwe waga ciężka w swojej kategorii i zdecydowanie lepiej go obejść niż przesunąć, co jest sporym minusem, ale nie będę za dużo wymagać od marzeń znalezionych pod toną węgla.


Stolik w dwóch stylizacjach: lekko naukowej oraz statutowo mu przypisanej, czyli do kawy. 





Rustykalna kartka szorstka i zgrzebna najbardziej jak się dało. 



Kawałek przemalowanej wikliny, z którą nie wiadomo było, co począć, do czego użyć, czy może wyrzucić.  Teraz dalej nie wiadomo, co z nią począć, do czego użyć czy może wyrzucić, ale chwilowo przemalowanie jej cieszy oko w każdym razie moje.


Sprostowanie kolorystyczne, co do mebla z wpisu. Nie wiem czemu zdjęcia tego mebla wyszły mi białe. w rzeczywistości prezentuje się on w takim kolorze.















Zawsze trzeba wiedzieć, kiedy kończy się jakiś etap w życiu. Jeśli uparcie chcemy w nim trwać dłużej niż to konieczne, tracimy radość i sens tego, co przed nami.
Paulo Coelho