niedziela, 7 lipca 2013

Rękodzielniczych zamgań ciąg dalszy

Dziękuję Wam za ciepłe i niezwykłe komentarze do poprzedniego posta za te, w których w zasadzie brak jest komentarza również serdecznie dziękuję są nie mniej wymowne. Banalne powiedzenie, że świat po pewnych zdarzeniach nigdy nie będzie taki sam oceniam już mniej banalnie, ale nie będę więcej rozdzierać szat na łamach bloga, bo nie temu on służy a między Waszymi wierszami można wyczytać, że wiecie już coś na temat takich przeżyć no i że nie da się przejść przez nie suchą stopą. Jedną z metod przywracania równowagi psychicznej po różnych stratach, traumach i dramatach jest praca i nie przez przypadek psychologia pomaga wrócić do tzw. normalnego życia poprzez terapie zajęciowe. My rękodzielniczki na co dzień fundujemy sobie namiastki takich terapii a uderzenie decoupag'em w kiepski nastrój sprawdza się w moim przypadku doskonale jednak wiążą się z tym zróżnicowane i dość przyziemne problemy jak ciągłe okiełznywanie bałaganu by nie wydostał się spod kontroli, niewspółmiernie wysoko utrzymujący się poziom adrenaliny na widok np. nowego kawałka papieru, atakowanie mikroproblemu makropomysłem ze złości, że zrobiła się dziura w serwetce - ot taka słowiańska dusza dziura w serwetce i draka gotowa i jeszcze ten czas sztywniak i ograniczona jak beton doba, której nijak nie da się rozciągnąć. Poza tym relacje międzyludzkie, w których najlepiej być czujnym i ofukiwać na bieżąco np. domowników, którzy jak w mantrze powtarzają: i znowu bałaganisz? czemu tyle pracujesz? albo sztandarowe -  co ty z tym zrobisz? Natomiast koleżanka z pracy zapytała mnie jak się nazywa to miejsce w sieci, w którym pokazuję te do niczego nie potrzebne rzeczy?  Żeby nie okopać się na swojej pozycji po takich tekstach na dziś znowu przygotowałam kilka niepotrzebnych rzeczy.

Dość duża metalowa puszka zakupiona w sklepie z antykami za kilka złotych trochę na złość panu, bo nie chciał zejść z ceny przy większym zakupie. Zemsta nastąpiła szybko, bo w drodze powrotnej doznała kilku  wgnieceń również czołowo. Lubię działać na starych przedmiotach, bo postarzenia naturalne mieszają się niepostrzeżenie z tymi sztucznymi i nie wiadomo, które są które.



Bardzo stara lekko zawadiacka butelka po oranżadówce, z serwetką, która kiepsko zachowywała się podczas klejenia albo moje działania tego dnia zawiodły stąd liczne stemple, które po prostu  zakrywają  dziury. Stary mechanizm zamykający spęczniał od rdzy tak bardzo, że nie szło go ani otworzyć, ani zamknąć, więc maszyneria musiała zostać rozbrojona a butelka  okaleczona.



Kartki naszpikowane muszelkami świadczą niechybnie o niedawnym pobycie nad morzem niestety tylko służbowo.




Komplet z aniołami jednak z butelki jestem niezadowolona, bo te niewyraźne, udramatyzowane anioły na scraclowanej powierzchni stały się jeszcze bardziej rozmyte i w rezultacie na butelce za dużo się dzieje, choć włosów z tego powodu rwać nie będę.


Czerwcowa plaża o tej porze roku w padającym na dokładkę deszczu to przeżycie jedyne w swoim rodzaju ze względu na pustkę i wcale nie trzeba od razu zwijać zabawek.














Jeśli być marnym musisz to choć w tłumie.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Ważne są tylko te dnie, które jeszcze przed nami

Są takie dni, kiedy można powoli otworzyć lekko opuchnięte powieki po średnio przespanej nocy i bez pośpiechu związanego z pogonią za chlebem udać się do kuchni by palec majestatycznie kliknął na  prztyczek czajnika a potem z gorącą, pachnącą kawą udać się w drogę powrotną do ciepłego jeszcze łóżka z  wyrzutem zerkając w okno na tysiące niczemu niewinnych przecież kropel deszczu, zadając sobie pytanie czy jutro też będzie im się tak chciało? Można nie wsłuchiwać się kurczowo w ciepłe głosy trójkowych reporterów obwieszczających aktualny czas oszczędzając tym samym kilka milisekund na odwrócenie głowy i obrzucenie zawsze tak samo zdumionym wzrokiem zegarka,  bo można zupełnie spokojnie zatopić się w myślach o tym jak wiele udało się wczoraj załatwić ważnych, przykrych czy też zupełnie głupich, urzędowych spraw. Potem w lekko opuchnięte powieki po średnio przespanej nocy wklepać żel ze świetlikiem, zrobić makijaż, który nie ma misji zauroczenia kogokolwiek i wybrawszy t-shirt i  dżinsy zamiast urzędowego mundurka pojechać na drobne zakupy typu apaszka, torebka, parasolka. W drodze powrotnej zajrzeć do dawno nieodwiedzanej knajpki w stylu shabby shic i wchłonąć szarlotkę z lodami mając gdzieś ilość kalorii przypadających na jej centymetr kwadratowy. Wróciwszy do domu, odespać te kilka godzin po średnio przespanej nocy oraz przygotować mało uroczysty obiad z jajecznicy i chlebowego palucha.
Są takie dni kiedy wieczorem idzie się spać z nadzieją, że ta noc też będzie przynajmniej średnio dobrze przespana a rano niebo uwolnione zostanie od  tysięcy niczemu niewinnych przecież kropel deszczu.
Lubię takie leniwie i spokojne dni, kiedy pod ręką zawsze znajdzie się chwila na oswojenie się z nowymi problemami, przeszeregowanie ich a po negocjacjach z własnym niezaprzęgniętym do codziennej gonitwy umysłem udaje się wyprzeć za marginesy logiki te sztucznie stworzone przez własne demony. Jednak ten dzień nie miał na to żadnych szans i tylko pozornie był leniwy i spokojny, bo zakupiona apaszka, torebka, parasolka były kruczo czarne a następny dzień, który przepięknie zdołał wyzwolić się od  niczemu niewinnych przecież kropel deszczu był dniem pożegnania z bardzo bliską osobą, która nigdy nie widziała, co ja tutaj wyczyniam. Może teraz.



Mimochodem wyszedł mi czarny ten komplet.


Nie płacz, że coś się skończyło tylko uśmiechaj się, że ci się przytrafiło.



niedziela, 19 maja 2013

Manufaktura ogrodowo-małżeńska



Przez krótki moment jubileusze pozwolą nam odetchnąć, bo ten rok naszpikowany mamy różnymi obchodami a jak wiemy jednym z ubocznych zysków z  jubileuszy i obchodów bywają butelki a czasem cały ich wachlarz kształtów, kolorów i wielkości. 



Na widok tej puszystej butelki aż mi się kokardy rozwiązały z radości no, bo jak miały nie ucieszyć tak czarująco ociężałe kształty czy maleńkie, słodkie uszko? W rezultacie puszyste kształty okazały się podstępne, bo domy na butelce mają zupełnie różne piony właśnie przez te wypasione kształty, ale moich umiejętności starczyło tylko na takie piony jak widać.



 Przeistoczona zawieszka czy inaczej metka od dżinsów. Ucieszyłam się z niej tak samo jak z dżinsów. Szaleństwo kolorystyczne jak na mnie, ale zainspirowały mnie te weneckie maski.





W nawiązaniu do poprzedniego wpisu i turkusowych potyczek zrobiłam puszkę, ale o ile pierwsza puszka kipi czerstwym, jaskrawym turkusem i zielenią to na drugiej turkus stonowałam do bezkresnych morskich głębin.  






Niedawno pokazywałam starą tarę, która wydobyta została dla odmiany z bezkresnych głębin starej szopy, w której nurkowanie jest nie mniejszym ryzykiem niż w głębinach oceanu, bo strop zaczął się wybrzuszać, ale dla takiej staroci chyba warto było ryzykować życie. Teraz wygląda tak. 



Pogoda ostatnio nas rozpieszcza i jest uroczo zwłaszcza na wsi, gdzie zewsząd bije romantyzmem aż chce się spędzać czas na, zewnątrz, bo ciepło do późnego wieczora oplata ciała. Żeby jeszcze bardziej magicznymi uczynić te ciepłe dni i wieczory zrobiliśmy sobie w ramach manufaktury małżeńskiej ławkę i stolik systemem tradycyjnym, czyli małżonek od techniki był a ja od ozdóbek. Całość kombinowana, bo deski z głębokich gardeł szop wydobyte tylko metalowe elementy zostały dokupione i jeszcze raz dla upamiętnienia pewnego pięknego jubileuszu pięćdziesiąt tulipanów wtoczonych w kankę.
 



Żeby romantycznie było ze starych słoików zrobiłam dwu-funkcyjne lampiony, które statutowo stojące są, ale w potrzebie zawisnąć też mogą. 















Nie osądzaj póki nie ocenisz siebie.

piątek, 3 maja 2013

Zdobycze plenerowe, kombinacje turkusowe no i prezenty urodzinowe.

Zdarza mi się, że idąc brzegami rowów czy leśnymi ścieżkami zerkam bardziej lub mniej dyskretnie na zalegające w krzakach butelki lub inne "cuda", które dałoby się przerobić  i nawet myślę, że opanowałam tę sztukę na dość wysokim poziomie.

 
I tak było z tymi dwoma butelkami kiedy tylko puściły lody, a ponieważ lubię kanciaste formy szybko wzięłam się do roboty i bardzo sprawnie poszła mi całość. 


 A teraz uszczypnijcie się mocno na to, jakiego koloru się dopuściłam a inspiracją był zakup tych dwóch turkusowych świeczników no i to, że sklepy ostatnio zalane są drobiazgami w tym kolorze. Domalowałam do nich kolorystyczne nieco spokojniejsze napisy ze sklepu EKO-DECO. Niestety barwa ta nie zyskała akceptacji w męskich oczach, ale wezmę to na przeczekanie.


 I jeszcze kartka w kolorze turkusowym.

I jeszcze kilka rzeczy, które ostatnio pomalowałam, wybieliłam lub po prostu kupiłam.

 

W ostatnim czasie moja druga połowa rozpoczęła swój pięćdziesiąty rok. Z tej okazji wymyśliłam dla niego kartkę, która zawiera jego większe i mniejsze pasje oraz miłości (tak, tak dobrze widzicie trzecie serce wycięłam z papieru ściernego) a wszystko na tle podróży życia. Żaden element nie jest przypadkowy, bo placu nie było za dużo lub nie chciałam zasłonić czegoś istotnego a wcale nie łatwo jest połączyć tak różnorodne detal.
















I znowu nie wiem dokładnie jak brzmi to powiedzenie, ale jeśli bierzesz na siebie zbyt dużo skupiasz się na tym ile to waży a nie na tym jak sobie z tym poradzić.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Krezus zimnych barw - niebieski

Ogień zgasł, fajerwerki się wypaliły, czyli kolejne candy przeminęło z wiatrem jedynie głosy o następne się pojawiły, ale żeby kota nie zagłaskać poczekajmy na kolejny nie wyssany z palca jubileusz. A dziś narzuciłam sobie wyzwanie kolorystyczne - niebieskie i dobrze, bo niebieski wycisza i przyda się np. dla wyczerpanych powracającą jak bumerang zimą.

Gdzieś, kiedyś pisałam o znaczeniu kolorów i gdzieś, kiedyś pisałam, że niebieski to nie jest mój kolor, ale kiedy postanowiłam poukładać kolorystycznie różne serwetki, papiery i temu podobne okazało się, że hałda  błękitu jet niewiele mniejsza od hałdy brązów i szarości, co wygląda na jakieś rozszczepienie osobowości. Ten pojemnik u góry dorobiłam do pewnego słoika  i będzie na łazienkowe szpargały.


Pudełko w stylu mix, bo choć w zamyśle miało być całe w decu to zastosowana w pierwszej wersji  technika serwetkowa zawiodła, ponieważ serwetce zabrakło techniki i pofałdowała się jak Bałtyk w dziesiątej skali  beauforta, więc jako koło ratunkowe rzuciłam koronkę i tu wznowię próbę chwalipięctwa, bo uważam, że topielec lepiej lub gorzej wywinął się ze wzburzonych odmętów. 



Mały pojemniczek po nie wiem już czym i kilka puszek.



Na koniec kartka oczywiście w kolorze blue. 



I jeszcze wyłamujący się z dzisiejszej konwencji drobiazg.

















Pomocną dłoń należy podać tym, którzy mądrze walczą a nie mogą dać sobie rady.